Nieduża równina, porośnięta skąpo drzewami, pośród których bieleje – a właściwie, po setkach lat, już raczej szarzeje – marmur. Dwie, latem niemal wysychające rzeczki leniwie sączą się pośród traw. Nad nimi powietrze ciężkie od dusznego upału. To jedno z najważniejszych miejsc na naszej planecie. Nigdy nie była miastem, ale jej imię trwało przez tysiąclecia i trwa nadal – Olimpia.

 

U stóp wzgórza Kronosa, nad rzekami Alfejos i Kladeos, wzniesiono w pradawnych czasach sanktuarium Zeusa – ołtarz boga w kilkuhektarowym świętym gaju otoczonym murem. Wokół sanktuarium organizowano zawody sportowe, zwane olimpijskimi od siedziby Zeusa na Olimpie. Pierwsze udokumentowane igrzyska odbyły się tu w 776 r. p.n.e. Historia przekazała nam imię zwycięzcy w biegu na jeden stadion, Korojbosa z Elidy. Z pewnością jednak już wcześniej święty okręg rozbrzmiewał gwarem rywalizujących sportowców. Ba, nawet bogowie u zarania dziejów walczyli w Olimpii; Zeus pokonał tu na pięści swego ojca Kronosa.

Igrzyska w cieniu świętego gaju

Grecy nazywali olimpiadą nie same igrzyska, ale czteroletni okres między nimi. Zawody trwały pięć dni, z czego trzy przypadały na rozgrywanie konkurencji. Było ich znacznie mniej niż obecnie: biegi, zapasy, walka na pięści, jazda konna, wyścigi rydwanów, pięciobój (rzut dyskiem, skok w dal, rzut oszczepem, zapasy i bieg), pankration (coś w rodzaju „wolnej amerykanki”). Zwycięzcy otrzymywali wieńce z gałązek oliwnych, ich posągi stawały w Olimpii, a wielu w swoich miastach rodzinnych mogło liczyć na zwolnienie od podatków lub, jak w Atenach, na bezpłatne posiłki do końca życia.

Igrzyska w Olimpii były najbardziej cenione, ale nie jedyne. Również co cztery lata odbywały się igrzyska pytyjskie w Delfach, ku czci Apollina. Co dwa lata rozgrywano igrzyska istmijskie, na Przesmyku Korynckim, ku czci Posejdona. Podobnie co dwa lata greccy sportowcy spotykali się na igrzyskach nemejskich w Nemei, organizowanych ku czci Zeusa. A ponieważ terminy poszczególnych igrzysk uzupełniały się, zawodnicy i zapaleni kibice mogli oddawać się ulubionym zajęciom nader często.

Powszechny mit głosi, że na czas trwania igrzysk Grecy przerywali wojny i waśnie. Rzeczywiście, podczas zawodów obowiązywał tzw. święty rozejm (ekecheiria). Początek temu zwyczajowi dało porozumienie władców trzech państw greckich: Ifitosa z Elidy, Likurga ze Sparty i Kleostenesa z Pisy w VII w. p.n.e. W późniejszym okresie polityka brała jednak często górę nad wzniosłymi zasadami i wojny trwały w najlepsze, aż wreszcie nadszedł czas, kiedy przestały omijać Elidę i Olimpię.

Chaos polityczny późnego cesarstwa rzymskiego, wojny domowe i triumf chrześcijaństwa, wrogiego wszelkiemu bałwochwalstwu (igrzyska olimpijskie miały podłoże religijne, pogańskie) sprawiły, że idea igrzysk coraz bardziej bladła. U schyłku IV w. znikły z kart historii. Nie wiadomo nawet dokładnie kiedy. Najprawdopodobniej ostatnie odbyły się w roku 393. W roku następnym zostały oficjalnie zakazane edyktem Teodozjusza I. W 395 r. niszczycielski najazd Wizygotów obrócił Olimpię w ruinę. Barbarzyńcy doszczętnie obrabowali święty okręg z nagromadzonych przez stulecia skarbów. Igrzyska odeszły cicho, przez nikogo niemal nie zauważone, po z górą tysiącu lat istnienia. Ostatni wielki symbol Olimpii, statua Zeusa ze złota i kości słoniowej, dłuta Fidiasza – jeden z siedmiu cudów świata – wywieziona w 426 r. do Konstantynopola, spłonęła tam w pół wieku później.

Igrzyska w cieniu zapomnienia

Być może tak by już pozostało na zawsze, gdyby nie młody miłośnik sportu, Pierre baron de Coubertin. Już sto lat przed nim oświeceniowi racjonaliści zainteresowali się ruinami Olimpii. Wówczas jeszcze pokrywała je kilkumetrowa warstwa mułu, naniesionego wylewami Alfejosu. Pierwsze, krótkotrwałe, wykopaliska podjęli Francuzi, odkrywając ruiny świątyni Zeusa. Prace na dużą skalę, wspierane finansowo przez rządy Prus i Francji, rozpoczęły się dopiero w roku 1875. Od tego czasu, z przerwami na obie wojny światowe, prowadzi się je do dziś.

Wykopaliska w latach 1875-1881 przyniosły ogromną liczbę znalezisk: wyrobów z brązu, ceramiki, monet, inskrypcji i dzieł sztuki. Najsłynniejszym posągiem odnalezionym wówczas jest bez wątpienia Hermes, arcydzieło Praksytelesa. O Olimpii zrobiło się głośno, nie tylko w środowisku naukowym. Zadziałała tu niewątpliwie magia starożytności – nieco bezkrytyczne uwielbienie, jakie żywimy dla kultury greckiej. Ale nie tylko. Odkrycia w Olimpii padły na podatny grunt, zbiegły się bowiem z odradzaniem się idei sportu. Jednakże, kiedy baron de Coubertin rzucił pomysł zorganizowania nowożytnych igrzysk olimpijskich w Atenach, natrafił na opór także greckiego rządu, niezbyt chętnego do wydawania pieniędzy na taką ekstrawagancję.

Grecki rząd, jak wiele różnych rządów w różnych czasach, był w błędzie. Zainteresowanie igrzyskami w 1896 r. przeszło najśmielsze wyobrażenia. Olśnieni Grecy zapragnęli, by olimpiady już zawsze odbywały się na greckiej ziemi. Tak się jednak nie stało i jest to jeden z problemów nowożytnych igrzysk, rozgrywanych w coraz to innych miastach i krajach. Wprawdzie ożywia to olimpiady, przydaje im lokalnego kolorytu, czyni wydarzeniami niepowtarzalnymi, ale przyszło za to słono zapłacić – od samego początku bowiem skaziła je polityka.

Igrzyska w cieniu polityki

Polityka dała o sobie znać bardzo szybko, bo już podczas drugiej olimpiady, w 1900 r., w Paryżu. Gospodarze, upokorzeni przegraną przed trzydziestu laty wojną z Niemcami, potraktowali ekipę niemieckich sportowców niezbyt gościnnie, nie przydzielając im nawet kwater. Rywalizacja między zawodnikami zaczęła schodzić w cień na rzecz rywalizacji między państwami, a później także ideologiami.

Do siódmych igrzysk, w 1920 r. w Antwerpii, Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie dopuścił Niemców, agresorów z I wojny światowej, oraz Rosji Radzieckiej. Oba te kraje zorganizowały własne igrzyska: Niemcy Igrzyska Germańskie, ZSRR Spartakiadę Czerwonej Międzynarodówki Sportowej. Niemcy nie uczestniczyli także w następnej olimpiadzie. ZSRR do struktur MKOl powrócił dopiero w 1951 r.

Symbolem skażenia idei olimpijskiej polityką i ideologią stały się igrzyska w Berlinie, w 1936 r. Wykorzystane przez nazistów do propagowania wyższości „rasy aryjskiej”, sprawiły Hitlerowi kilka przykrych niespodzianek. Autorem największej był czarnoskóry Amerykanin, Jesse Owens, zdobywca czterech złotych medali. Upokorzony Hitler uznał, że czarnoskórzy sportowcy powinni zostać wykluczeni z igrzysk, gdyż są prymitywni i bardziej atletycznie zbudowani niż cywilizowani biali, co czyni rywalizację niesprawiedliwą. Jednak bilans igrzysk spełnił oczekiwania nazistów. Niemcy zajęły pierwsze miejsce, zdobywając 38 złotych, 31 srebrnych i 32 brązowe medale. Był to triumf totalitarnej kurateli państwa nad sportem.

Upadek faszyzmu nie oznaczał, niestety, wyrugowania polityki ze sportu olimpijskiego. Wręcz przeciwnie, polaryzacja świata na dwa obozy, komunistyczny i demokratyczny, szczególnie jaskrawo manifestowała się w dzieleniu tego, co powinno łączyć.

Już niedługo po wojnie powodem kontrowersji znów stały się Niemcy, a konkretnie fakt powstania dwóch odrębnych państw: RFN i NRD. Pod naciskiem MKOl aż do igrzysk w Meksyku, w 1968 r., oba kraje wystawiały wspólną reprezentację narodową. Potem ich drogi rozeszły się. Podobne rozdarcie dotyczyło również innych państw: Chin i Tajwanu oraz obydwu Korei. Chiny bojkotowały olimpiady aż do 1984 r., ponieważ uczestniczyła w nich reprezentacja Tajwanu.

Odrębny problem stanowiła Republika Południowej Afryki, sankcjonująca segregację rasową. Przed olimpiadą w Tokio, w 1964 r., omal nie doszło do pierwszego poważnego bojkotu. Ponad 50 państw afrykańskich i azjatyckich nie zgodziło się na uczestnictwo RPA w igrzyskach. Problem powrócił w cztery lata później. Do sprzeciwu państw afrykańskich przyłączył się ZSRR wraz z blokiem wschodnim. W rezultacie RPA wykluczono, a w rok później usunięto z ruchu olimpijskiego. Mimo to, kłopot z apartheidem nie zniknął, gdyż w 1972 r. pod pręgierzem stanęła Rodezja (obecnie Zimbabwe). Tym razem protest przeciwko udziałowi tego kraju w olimpiadzie wsparli czarnoskórzy członkowie reprezentacji USA. MKOl ugiął się i zastosował wobec Rodezji te same sankcje, co względem RPA.

Olimpiadę w Montrealu, w 1976 r., zbojkotowało 29 państw afrykańskich z powodu udziału Nowej Zelandii, utrzymującej sportowe kontakty z RPA.

Apogeum dominacji polityki nad sportem nastąpiło w 1980 r., kiedy państwa zachodnie zbojkotowały olimpiadę w Moskwie, w odpowiedzi na inwazję ZSRR na Afganistan. Bojkot poparło 55 państw, ale sportowcy z 16 z nich wzięli udział w igrzyskach występując bez narodowych flag. Odwet bloku wschodniego nastąpił cztery lata później. Na olimpiadę w Los Angeles, w 1984 r., nie pojechali sportowcy z 16 państw związanych z Moskwą. Jednym z głównych „argumentów” zniechęcających ich do wyjazdu do Los Angeles, było piętnowanie tego miasta jako siedliska zbrodni. Co ciekawe, udział w igrzyskach wzięła arcykomunistyczna Rumunia rozgrywająca własną partię w stosunkach z ZSRR.

Igrzyska w cieniu terroru

Koniec komunizmu przyniósł kres tak spektakularnym akcjom. Jednak już w latach 70. pojawiło się inne niebezpieczeństwo, wciąż aktualne – terroryzm. Najsłynniejsze zdjęcie z olimpiady w Monachium nie przedstawia triumfującego sportowca, lecz zakapturzonego Palestyńczyka na tarasie budynku w wiosce olimpijskiej.

5 września 1972 r., nad ranem, kilku Palestyńczyków z organizacji „Czarny Wrzesień” przedostało się przez płot wioski olimpijskiej i opanowało kwatery reprezentacji izraelskiej, zabijając przy tym trenera i jednego z zawodników. Dziewięciu sportowców stało się zakładnikami. Terroryści zażądali zwolnienia z więzień 200 Palestyńczyków. Wieczorem osiągnięto porozumienie i zamachowcy, wraz z zakładnikami, odlecieli śmigłowcami na lotnisko. Tam rozegrał się dramat. Źle przeprowadzona przez niemiecką policję próba odbicia zakładników zakończyła się masakrą. Zginęło dziewięciu zakładników, pilot helikoptera i policjant, a także pięciu terrorystów. Igrzysk nie przerwano, by nie poddawać się dyktatowi terroru, jednak z Monachium wyjechali wszyscy sportowcy izraelscy.

27 lipca 1996 r., podczas igrzysk w Atlancie, w Parku Stulecia wybuchła bomba. Zabiła jedną osobę, a operator tureckiej telewizji zmarł na atak serca. Rannych zostało ponad stu ludzi. O spowodowanie zamachu oskarżono strażnika, który wyróżnił się bohaterstwem podczas ratowania ofiar. Okazało się, że był niewinny, zaś prawdziwych sprawców nie wykryto.

Koszmar zdawał się nie mieć końca. 26 sierpnia 2000 r., na kilkanaście dni przed rozpoczęciem igrzysk w Sydney, australijska policja aresztowała grupę mężczyzn, którzy prawdopodobnie zamierzali wysadzić w powietrze elektrownię jądrową. Do zamachu na szczęście nie doszło.

Nie doszło do nich również podczas kilku następnych igrzysk. Trudno wszakże powiedzieć, ile potencjalnych zamachów udaremniono. A sukcesy w zapobieganiu aktom terroru wynikają nie z braku chętnych do ich przeprowadzenia, lecz z rosnącej z olimpiady na olimpiadę skali stosowanych zabezpieczeń oraz wzrastającej lawinowo liczby funkcjonariuszy ochrony, policji, wojska i jednostek antyterrorystycznych czuwających nad spokojem i bezpieczeństwem sportowców i kibiców. Wielkość gromadzonych w tym celu sił bywa już taka, że pozwoliłaby wygrać niewielką wojnę. Już w 1996 r. do Atlanty przerzucono 25 tys. policjantów i żołnierzy. Można mieć pewność, że w 2020 r., w Tokio, będzie ich wielokrotnie więcej.

Igrzyska w cieniu dopingu

W pierwszych igrzyskach ery nowożytnej uczestniczyło 245 sportowców w 43 konkurencjach. Ateński stadion na 80 tys. miejsc nie mógł pomieścić wszystkich chętnych do obejrzenia zawodów. Dziś te liczby wydają się śmieszne. W igrzyskach uczestniczy kilkanaście tysięcy zawodników. Liczbę widzów trudno nawet oszacować, ale z pewnością – jeśli wliczyć telewidzów – idzie w miliardy.

Za takim rozmachem podążają ogromne pieniądze. Presja na zawodników, na zwyciężanie i bicie rekordów jest przemożna. Olimpiady, których nie wykończyła polityka, wojny i terroryzm, mogą nie wytrzymać uderzenia w samą istotę sportowego współzawodnictwa – dopingu.

O tym, że większość zawodowych sportowców „bierze”, powszechnie wiadomo. Już przed igrzyskami w Atlancie przewidywano, że połowa, a może nawet trzy czwarte zawodników osiągnie zwycięstwo dzięki stosowaniu niewykrywalnego dopingu. Jak było naprawdę, nie wiadomo, ale stosowanie syntetycznego testosteronu, hormonu wzrostu i erytropoetyny (EPO) jest faktem. Nigdy jednak stosowanie dopingu nie osiągnęło takich rozmiarów, jak w dawnej NRD, gdzie wręcz uzyskało sankcję władz sportowych, państwowych i partyjnych.

W 2000 r. sąd w Berlinie skazał na 22 miesiące więzienia w zawieszeniu Manfreda Ewalda, byłego członka Komitetu Centralnego partii komunistycznej i przewodniczącego Komitetu Olimpijskiego NRD. Na jego zlecenie opracowano w 1974 r. system podawania zawodnikom środków dopingujących. Celem było utrzymanie przez NRD mocarstwowej pozycji w światowym sporcie, co też się udawało aż do upadku tego państwa. Ale cena była straszliwa. Akt oskarżenia przeciwko Ewaldowi zarzucał mu spowodowanie uszkodzenia ciała u 142 zawodniczek, przez aplikowanie im w okresie dojrzewania anabolików. Wiele kobiet urodziło upośledzone dzieci. W jednym przypadku wpływ hormonów spowodował zmianę płci: z żeńskiej na męską.

Ta „hodowla” mistrzów to jeden z najczarniejszych rozdziałów wyczynowego sportu. Ale i sami zawodnicy nie są bez winy. W rywalizacji o ułamki sekund, a tak naprawdę o wielkie pieniądze, przestaje się liczyć instynkt samozachowawczy. Zatracił go z pewnością jeden ze szwajcarskich kolarzy, który w 1998 r., podczas wyścigu Tour de Romandie, najprawdopodobniej zażył PFC, specyfik przenoszący tlen trzykrotnie wydajniej niż czerwone ciałka krwi (tym samym każdy wdech dostarcza organizmowi więcej energii, co podnosi wydolność). Przedawkowanie może grozić „spienieniem się” PFC w żyłach i to właśnie spotkało zawodnika, który z trudem przeżył. Wielu kolarzy sięga po erytropoetynę, hormon zwiększający ilość czerwonych ciałek krwi, co ułatwia długotrwały wysiłek. Syntetyczny odpowiednik EPO można kupić w aptekach jako lek na anemię. Podczas Tour de France, w 1998 r., mnóstwo EPO znaleziono w autokarach drużyn i pokojach zawodników. Jedna z drużyn wycofała się z wyścigu sama, sześć innych zdyskwalifikowano. Eksperci szacują, że stosowanie EPO mogło od 1987 r. spowodować śmierć wielu kolarzy europejskich. Najsłynniejszym przykładem kolarza uwikłanego w doping jest niewątpliwie Amerykanin Lance Armstrong. Były mistrz świata i olimpijczyk stosował właściwie wszystko: erytropoetynę, kortyzon, testosteron, a nawet transfuzje krwi. W 2012 r. został dożywotnio zdyskwalifikowany, i to z mocą wsteczną, od roku 1998, tracąc wszystkie zdobyte laury.

O problemie dopingu w sporcie olimpijskim dobitnie przypomniały ostatnie kłopoty zawodników rosyjskich masowo odsuwanych od udziału w zawodach. Jak się okazuje, enerdowski model „hodowli” mistrzów przeżywa w Rosji drugą młodość; i tu bowiem mamy do czynienia z dopingiem zinstytucjonalizowanym i usankcjonowanym na tak zwanym najwyższym szczeblu.

Być może w przyszłości rolę „koksu” przejmie genetyka. Naukowcy z Rayne Institute w Londynie odkryli, że mistrzostwo łatwiej osiągnąć osobom posiadającym dłuższy niż przeciętnie gen ACE. Jest on prawdopodobnie odpowiedzialny za wydajność pracy mięśni. Ktoś może powiedzieć, że manipulacje genetyczne na taką skalę, to czysta fikcja. Zapewne. Lecz czy baronowi de Coubertin mógł się przyśnić, choćby w najgorszym koszmarze, pieniący się we krwi kolarza PFC?