Czy przyrodę można wycenić? Czy można oszacować wartość ekosystemów? Pytania wydają się absurdalne, ale kryje się za nimi głębszy sens. Odpowiedź na nie mogłaby pomóc, na przykład, w obliczaniu adekwatnych kar za niszczenie środowiska.

Jednym z eksperymentów, które mogą przybliżyć nas do rozwiązania tego problemu, jest projekt prowadzony w szkockich górach. Fragment lasu o powierzchni 40 ha, użytkowanego do niedawna w celach komercyjnych, został poddany rekultywacji. Jej proces monitorowany jest na różne sposoby: za pomocą dronów, które śledzą zasięg i stan siedlisk; przy użyciu fotopułapek i sprzętu nagrywającego dźwięk, rejestrujących biologiczną różnorodność. Wszystko po to, aby naukowcy mogli podjąć próbę oszacowania, ile zyskamy na rekultywacji tego zakątka lasu.

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do pomysłu opłat za emisję dwutlenku węgla, a więc za zanieczyszczanie atmosfery. Jeśli emituje się go ponad ustaloną normę, należy za to zapłacić w takiej czy innej formie. Podobnie w przyszłości rzecz się może przedstawiać z innymi naturalnymi dobrami, które niszczymy bądź zużywamy, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Lasy zapewniają dom, żywność i zasoby zarówno ludziom, jak i zwierzętom. Drzewa zmniejszają zanieczyszczenie powietrza, minimalizują ryzyko powodzi i pomagają utrzymać jakość gleby. Zwierzęta w rozmaitych ekosystemach „świadczą usługi”, takie jak choćby zapylanie kwiatów przez owady. Ile warte są te usługi świadczone przez biosferę?

Nasza planeta na niezliczone sposoby dostarcza ludziom tzw. usług ekosystemowych. Większość z nich nigdy dotąd nie została wyceniona. O ile, na przykład, las wycinany na drewno ma konkretną wartość rynkową, o tyle ochrona tego samego lasu w celu zmniejszenia ryzyka powodzi już jej nie ma. Chodzi o zmianę tego stanu rzeczy.

Koncepcja usług ekosystemowych powstała w latach 70. XX w. Początkowo miała podkreślić naszą zależność od natury i zainteresować ludzi ochroną przyrody; dopiero później przekształciła się w sposób wyceniania korzyści, jakie daje nam przyroda w różnych swoich przejawach. Płacenie za usługi ekosystemowe ma już pewną tradycję. W 1989 r. firma produkująca wodę butelkowaną Vittel (obecnie należąca do Nestle) rozpoczęła konsultacje, które zaowocowały porozumieniem finansowym z rolnikami uprawiającymi ziemię powyżej źródła, z którego firma czerpała wodę. Rolnicy otrzymywali zapłatę za zapewnienie czystej wody w warstwie wodonośnej.

Chociaż takie podejście może usatysfakcjonować ekonomistów, biolodzy odnoszą się do niego z mieszanymi uczuciami. Mają wątpliwości, czy obliczenie wartości usług ekosystemowych wpłynie na popularyzację ochrony przyrody. Wskazują na brak doniesień medialnych na temat bioróżnorodności, podczas gdy planeta stoi w obliczu wylesiania i ryzyka wyginięcia fauny i flory. Istnieje również ryzyko przeoczenia wyceny niektórych ekosystemów. Tymczasem, jak się okazuje, małe fragmenty natury – często takie, jakie można znaleźć w środowiskach miejskich lub jako pozostałości po wykarczowaniu gruntów pod rolnictwo – mają ogromne znaczenie dla ochrony przyrody, a łatwo mogą zostać pominięte podczas wyceny lub mogą zostać wycenione zbyt nisko jak na swoją rzeczywistą wartość.

Ponadto, nie wszystko można przedstawić w liczbach. Na przykład, gdyby niektóre drzewa z ulicy, przy której mieszkamy, zostały przesadzone gdzie indziej, emisja dwutlenku węgla by się nie zwiększyła, ale ich stratę odczuwalibyśmy za każdym wyjściem z domu. Jak wyliczyć to uczucie?

Jeśli chodzi o działania związane ze zmianami klimatycznymi, nietrudno zauważyć, że zbytnio skupiamy się na samej kwestii ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Tymczasem ekosystemy nie są tylko mechanizmami do składowania tego gazu. Są to złożone systemy wymagające złożonego zarządzania. Handel emisjami może przynieść negatywne skutki dla obszarów szczególnie cennych przyrodniczo. Zamieszkująca je rdzenna ludność często nie dysponuje takimi prawami do swojej ziemi, które gwarantowałyby jej zysk z racji posiadania dobra, jakim jest potencjał do absorpcji dwutlenku węgla.

W raporcie opublikowanym na początku roku 2021 zbadano prawa ludów tubylczych i społeczności lokalnych do dwutlenku węgla na ich ziemiach, w 31 krajach Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, które razem dysponują dwoma trzecimi światowych obszarów lasów tropikalnych. Okazało się, że niewiele krajów wyraźnie uznaje te prawa. Oznacza to, że społeczności te nie skorzystają na handlu zdolnościami do redukcji emisji CO2. Tymczasem coraz więcej badań pokazuje, że rdzenni mieszkańcy i społeczności lokalne są najlepszymi strażnikami swojej ziemi, a kiedy mają do niej wyraźne prawa, mogą odegrać istotną rolę w łagodzeniu zmian klimatu i ochronie bioróżnorodności. Na przykład raport ONZ na temat zarządzania lasami w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach wykazał, że kiedy rządy formalnie uznają zbiorowe prawa do ziemi, wskaźniki wylesiania są niższe. System oparty na transakcjach może nie być najlepszym rozwiązaniem. Potrzebne jest całościowe podejście do problemu.

Istnieją na szczęście oznaki, że głos tych, którzy opowiadają się za bardziej holistycznym związkiem z planetą, zaczyna być słyszany. Najlepszym dowodem jest fakt, że po długiej debacie między delegatami z różnych części świata, członkowie Międzyrządowej Platformy ds. Różnorodności Biologicznej i Usług Ekosystemowych (IPBES) zgodzili się używać – nie brzmiącego zbyt fachowo – terminu Matka Ziemia obok dotychczas używanych zwrotów z żargonu usług ekosystemowych.