Norweski filozof Arne Naess wprowadził w 1973 r. pojęcie tzw. głębokiej ekologii. Uznaje ona ludzi za obcych na Ziemi. Według radykalnych poglądów Naessa jesteśmy jak wirusy atakujące i niszczące żywą tkankę naszej planety. Można zrozumieć rozsierdzenie intelektualisty obserwującego tempo degradacji środowiska. Warto jednak dostrzec także drugą stronę medalu – bezinteresowne wysiłki wielu ludzi, aby zahamować ten szał niszczenia.

 

W czasie II wojny światowej jednym z najokrutniejszych epizodów było oblężenia Leningradu, trwające niemal trzy lata. Zmarło wówczas z głodu 600 tys. ludzi. Między innymi wielu naukowców z pierwszego na świecie banku nasion w Instytucie Upraw Roślinnych, stworzonym przez Nikołaja Wawiłowa, gdzie przechowywano niezwykle cenny z ekologicznego punktu widzenia zbiór nasion, również gatunków roślin już wymarłych. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że część z nich była jadalna… Szaleństwo? Bohaterstwo?

Początkowo ludzie postrzegali Ziemię jako niewyczerpane źródło zasobów i prawdziwy „worek bez dna” dla wszelkiego rodzaju produktów ubocznych konsumpcji. Nic zresztą dziwnego – od momentu pojawienia się człowieka, 200 tys. lat temu, do czasów Cezara, żyło jednocześnie mniej niż 250 mln ludzi. Za Kolumba żyło ok. 500 mln. Nawet w drugiej połowie XVIII w. był tylko 1 mld ludzi. To naprawdę niewiele – obecnie więcej osób mieszka w samych Indiach czy Chinach.

A jednak wizjonerzy pojawiali się już w starożytności. Być może nie przypadkiem właśnie w Indiach, zawsze gęściej zaludnionych niż inne rejony świata, mamy do czynienia z jednym z pierwszych znanych „ekologów”. Był nim wybitny indyjski władca, Aśioka, który w roku 242 p.n.e. zadekretował ochronę ryb, zwierząt i lasów.

W ponad tysiąc lat później, również w Azji, prawa zakazujące polowania na ptaki w okresie wylęgu i na zwierzęta w czasie ich okresu godowego ogłosił chan mongolski, Kubilaj, władający również Chinami. Wspomina o tym w swych pamiętnikach Marko Polo.

Artyści ekologii

O ile w najwcześniejszym okresie przykład ochrony przyrody szedł z góry – z dworów królewskich i książęcych – o tyle w czasach późniejszych inicjatywa taka stała się prawdziwie oddolna. Ma to swoje uzasadnienie – poczynając od rewolucji przemysłowej wyższe sfery społeczeństwa, łącznie z rządami, były zainteresowane przede wszystkim w pomnażaniu majątku własnego i państwa. Żaden polityk przy zdrowych zmysłach nie nawoływałby do samoograniczeń w imię ochrony niewyczerpanych, zdawało się, zasobów przyrody.

Tacy zapaleńcy mogli się wywodzić jedynie spoza plutokratycznego establishmentu. Tak się też stało. Pierwszy rezerwat przyrody na świecie został utworzony w wyniku starań grupy francuskich malarzy, którzy w 1853 r. wystąpili o objęcie ochroną podparyskiego lasu Fontainebleau, gdzie – jak postulowali – miały się odbywać sesje artystyczne. Formalną ochroną objęto ten obszar w roku 1861 r.

Międzynarodowe ruchy obrony przyrody pojawiły się na przełomie XIX i XX w., głównie za sprawą miłośników ptaków. Problem ochrony ptaków migrujących był przecież problemem globalnym. Rezultatem dwóch konferencji na ten temat, w 1895 i 1902 r. w Paryżu, było przyjęcie konwencji o ich ochronie, a następnie utworzenie w Londynie, w 1922 r., Międzynarodowej Rady Ochrony Ptaków. Działała ona do II wojny światowej. Reaktywowana w 1983 r., w dziesięć lat później zmieniła nazwę na BirdLife International, pod którą funkcjonuje do dzisiaj. Jest to organizacja pozarządowa, stanowiąca federację organizacji ochrony ptaków z wielu krajów.

Na kontynencie amerykańskim ruch na rzecz ochrony ptaków zaowocował utworzeniem Towarzystwa im. Audobona, od nazwiska słynnego przyrodnika amerykańskiego, ojca ornitologii w Nowym Świecie.

Samotny bojownik

Często naśmiewamy się z ludzi owładniętych jakąś pasją, traktujemy ich jak „nawiedzonych”. Wydaje nam się bowiem, że jedna osoba nie jest w stanie doprowadzić do radykalnych zmian w jakiejś dziedzinie. Tymczasem to się zdarza. Oto przykład. W 1989 r. Lynda Draper z Ellicott City w stanie Maryland rozpoczęła batalię przeciwko koncernowi General Electric, po tym, jak podczas wymiany wadliwego kompresora w jej lodówce monter wypuścił z niego do atmosfery freony. Ignorujący ją początkowo koncern zmienił podejście, kiedy pani Draper dotarła aż do Kongresu i zagroziła wezwaniem do bojkotu wyrobów General Electric. Z czasem firma stała się liderem w ograniczaniu stosowania freonów.

Pierwszym „indywidualnym” aktywistą na rzecz ochrony przyrody był Szwajcar Paul Sarasin. Zorganizowana przezeń w 1913 r., w Bernie, międzynarodowa konferencja zgromadziła delegatów z 17 państw, jednakże wybuch wojny pokrzyżował plany dalszej działalności.

W okresie międzywojennym funkcjonowało w Brukseli i Amsterdamie Międzynarodowe Biuro Ochrony Przyrody, zorganizowane przez Holendra P. J. van Tienhofena. Stawiało ono sobie za cel propagowanie idei ochrony przyrody.

Czasami działania pojedynczych ludzi mogą uratować nawet cały gatunek, choć nie zawsze w stanie dzikim. Chiński przedstawiciel jeleniowatych, milu, nie był już w XIX w. spotykany na wolności. Pewną liczbę egzemplarzy hodowano w niewoli, w parku cesarskim pod Pekinem. Europejski misjonarz, ojciec David, doprowadził w 1866 r. do wysłania kilka sztuk do Paryża. Dzięki temu gatunek przetrwał w Europie, bowiem park cesarski został w roku 1894 spustoszony przez wylew Huang-ho, a jelenie – wydostawszy się na wolność – padły ofiarą okolicznej ludności. Liczba przewiezionych do Europy milu stopniowo rosła i w sto lat później osiągnęła kilkaset osobników. Można je zobaczyć w wielu ogrodach zoologicznych.

Szykany i zbrodnie

Ludzie głoszący niepopularne prawdy często płacą za to wysoką cenę. Niekiedy spotykają ich tylko o szykany, a czasami dochodzi do zbrodni.

W 1974 r. badania dr. Sherwooda Rowlanda z Uniwersytetu Kalifornijskiego doprowadziły do odkrycia gwałtownego wzrostu stężenia chloru w atmosferze, będącego rezultatem stosowania freonów. Po ogłoszeniu wyników badań naukowiec spotkał się z ostracyzmem we własnym środowisku – przestano go zapraszać na niektóre konferencje naukowe, były one bowiem finansowane lub współfinansowane przez wielki przemysł, w tym przez firmy zarabiające na produkcji i sprzedaży substancji chemicznych.

Kiedy Kenijka Wangari Matthai, która stworzyła Ruch Zielonego Pasa (Greenbelt Movement), organizowała kobiety do akcji sadzenia drzew, była więziona i prześladowana. Mimo to, w dziesięć lat zasadzono 8 mln drzew.

Tod Barnett, były sędzia Sądu Najwyższego w Papui Nowej Gwinei i doradca premiera, musiał w 1989 r. uciekać z kraju po zaprezentowaniu wyników swoich badań nad wyrębem lasów w Papui Nowej Gwinei.

Do tragedii doszło pod koniec 1988 r. Z poduszczenia grupy bogatych właścicieli ziemskich został zamordowany Chico Mendes, zbieracz kauczuku i przywódca ruchu sprzeciwiającego się niszczeniu amazońskiego lasu, wycinanego na drewno i pod pastwiska dla bydła.

Najsłynniejszą chyba zbrodnią przeciwko ruchowi ekologicznemu było zatopienie w 1984 r. flagowego statku organizacji Greenpeace – „Rainbow Warrior”. Brał on udział w proteście przeciwko francuskim próbom nuklearnym na atolu Mururoa. Kiedy stał w porcie Auckland na Nowej Zelandii, na jego pokład wdarli się francuscy komandosi i założyli ładunek wybuchowy. Zginął jeden z członków załogi.

„Rainbow Warrior” – o ironio – stał się swego rodzaju sztuczną rafą koralową, schronieniem dla wielkiej liczby morskich organizmów, zalążkiem życia.

Polak też potrafił

Już w średniowiecznej Europie – niezbyt przecież proekologicznej – królowie i książęta polscy próbowali uchronić przed zagładą gatunek największego ssaka europejskiego – tura. W XIII w. książę mazowiecki Bolesław zabraniał polowań na niego w swych włościach. Król Władysław Jagiełło zakaz ten nie tylko powtórzył, ale nawet zaostrzył. Zygmunt III objął całkowitą ochroną obszar występowania ostatnich osobników. Choć wysiłki te poszły na marne i tur w końcu wymarł (ostatni osobnik padł w 1627 r.), świadczą o wysokim stopniu – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – świadomości ekologicznej ówczesnych Polaków.

Nie pierwsze to zresztą przykłady ochrony walorów naturalnych polskich ziem. Najwcześniejsze wiążą się z ochroną pewnych obiektów przyrodniczych z powodów religijnych. Później elementów ochrony przyrody można się dopatrywać w systemie regaliów, czyli nadawaniu przez władcę przywilejów, np. górniczych, rybołówczych, łowieckich. Bolesław Chrobry zabraniał, na przykład, polowania na bobry.

Najstarszym dokumentem zawierającym prawa dotyczące ochrony przyrody są statuty Kazimierza Wielkiego z ok. 1347 r. Kolejne przykłady kar za wyręb pewnych gatunków drzew można znaleźć w Statucie Wareckim Władysława Jagiełły z 1423 r. Władca zawarł tu także ograniczenia dotyczące polowań na niektóre gatunki zwierząt, np. bobry. Statuty Litewskie z XVI w. to już bardzo rozbudowany system ochrony zasobów przyrodniczych: zakaz polowań w lasach i łowienia ryb w jeziorach, ochrona grubego zwierza (tura, żubrów, łosi, jeleni), ochrona ptaków (sokołów, łabędzi) itd. Miarą surowości prawa może być kara za zabicie żubra bez pozwolenia królewskiego – śmierć.

Aż do XIX stulecia ochrona przyrody wiązała się nierozerwalnie z ochroną własności, a więc konkretnych, należących do kogoś zasobów. Taka ochrona, jaką znamy obecnie, narodziła się dopiero około połowy XIX w. W 1868 r. Sejm Galicyjski uchwalił dwie ustawy: o ochronie rzadkich zwierząt tatrzańskich (świstaka i kozicy) oraz o ochronie ptaków śpiewających i owadożernych. Co warte podkreślenia – były to pierwsze na świecie ustawy o ochronie przyrody.