W lipcu 2003 r. ulewne deszcze doprowadziły na Filipinach do katastrofy. Na dzielnicę slumsów na przedmieściach Manili zeszła lawina śmieci z gigantycznego wysypiska. Zginęło 46 osób, około 70 uznano za zaginione, a rannych zostało ponad 90. Większość ofiar stanowili ludzie szukający na górze odpadów surowców wtórnych.

 

Ten tragiczny wypadek doskonale ilustruje podział współczesnego świata na tych, którzy wyrzucają śmieci i na tych, którzy nie mają czego wyrzucać, a nawet muszą korzystać z tego, co wyrzucają inni. Mieszkańcy garstki krajów rozwiniętych są „producentami” przeważającej ilości odpadów zalewających Ziemię. Statystyczny Amerykanin wyrzuca rocznie ponad 700 kg śmieci. Europejczyk od 200 do 700 kg, w zależności od stopnia zamożności danego kraju. Natomiast mieszkaniec Sudanu nie wyrzuca niczego, co da się ponownie wykorzystać. Zatrważające jest marnotrawstwo żywności – około 15 proc. żywności stałej, kupowanej przez obywateli USA, trafia na śmietnik. Do tych liczb należy dodać odpady przemysłowe, które w krajach rozwiniętych wytwarza się w ilości jednej tony na osobę tygodniowo. I to nie uwzględniając gazów odprowadzanych do atmosfery, których ilość jest ogromna ? statystyczny obywatel USA przysparza Ziemi rocznie 20 ton dwutlenku węgla odpowiedzialnego za efekt cieplarniany.

Mamy tu zresztą, jak w wielu innych dziedzinach ludzkiej działalności, do czynienia z klasycznym przypadkiem błędnego koła. Im zamożniejsi są obywatele jakiegoś kraju, tym więcej kupują, co napędza koniunkturę i intensyfikuje produkcję, dzięki czemu mogą kupować jeszcze więcej. A przy tym wytwórcy, którym zależy na sprzedaniu jak największej ilości towaru, prześcigają się w rzucaniu na rynek coraz to nowych wzorów, modeli i odmian swoich produktów, co staje się sygnałem do masowego wyrzucania rzeczy, które już są niemodne, i kupowania nowych.

Z Nowego Jorku wywozi się codziennie ponad 16 tys. ton śmieci. Transportuje się je barkami na wysypisko Fresh Kills, na wyspie Staten Island, która jest już górą odpadów o wysokości 150 m.

W krajach rozwiniętych zaczyna już brakować miejsca na składowanie odpadów. W USA u schyłku lat 70. było ok. 20 tys. wysypisk na odpady stałe. Obecnie ponad 15 tys. z nich jest już zamkniętych.

Problem braku miejsca na składowanie odpadów przybiera niekiedy tragikomiczne wymiary. W 1987 r. miało miejsce wydarzenie, które śmiało można by nazwać śmieciową odyseją. Z Long Island wypłynęła barka z ładunkiem ponad 3 tys. ton odpadów i przez pół roku szukała portu, który zechciałby je przyjąć. Tułała się po oceanie od Pd. Karoliny aż po Belize i Wyspy Bahama, nigdzie nie uzyskując zgody na wyładunek. Wreszcie wróciła na Long Island. Jeszcze bardziej symptomatyczny był przypadek statku „Khian Sea”, który w roku 1988 transportował 15 tys. ton toksycznych odpadów ze spalarni na Filipinach. Błąkał się od Karaibów aż po Azję Południowo-Wschodnią, ale nie znalazł nabywcy na swój ładunek. Wreszcie, po dwóch latach, zrzucił odpady w nieznanym miejscu, zapewne gdzieś na oceanie.

W USA zdarzało się, że kierowcy cystern z odpadami płynnymi spuszczali ładunek w czasie jazdy wprost na szosę. Desperacja podsuwa też inne pomysły, jeszcze bardziej kontrowersyjne, a mianowicie eksportu śmieci. W USA powstał swego czasu projekt wywożenia stałych odpadów na Wyspy Marshalla, na południowym Pacyfiku, co o tyle zakrawało na ironię, że mieszkańcy tych wysp zostali poszkodowani w wyniku napromieniowania podczas amerykańskich próbnych wybuchów nuklearnych w latach 50. Urzędnicy z Baltimore natomiast prowadzili w latach 90. rozmowy z rządem Chin w sprawie składowania odpadów komunalnych w Tybecie, który znajduje się pod chińską okupacją i nie może sam o sobie decydować. Organizacja Jedności Afrykańskiej, stanowczo protestująca przeciwko takim próbom, określiła to nawet jako „śmieciowy imperializm”. Podpisany w 1989 r. traktat międzynarodowy, zwany Konwencją Basle, zakazał takich praktyk.

Znamy je jednak z naszego własnego podwórka. Na początku lat 90. Europa Zachodnia ujrzała szansę w eksporcie odpadów do Europy Wschodniej, kusząc obietnicą zapłaty za pozwolenie na ich składowanie. Wiele takich transportów, zawierających niejednokrotnie odpady toksyczne i szkodliwe, zatrzymano na polskiej granicy. Ile trafiło na nasze wysypiska, nie wiadomo.

Do pewnego stopnia wyjściem z impasu może być recykling – segregacja odpadów i powtórne wykorzystanie tych, które dadzą się jeszcze raz przetworzyć. Ale czy na pewno? Pomijając fakt, że segregacja odpadów wymaga dużej świadomości ekologicznej obywateli, nie przystosowany do tego jest sam przemysł. Produkty i opakowania są często wytwarzane w sposób utrudniający lub wręcz uniemożliwiający późniejsze przetworzenie. Najlepszym rozwiązaniem byłaby produkcja opakowań z tworzyw ulegających szybkiej biodegradacji. Plastykowa butelka po napoju jest praktycznie wieczna. Skłonić bakterie do „przerabiania” tworzyw sztucznych nie jest łatwo. Spore nadzieje pokłada się w dodawaniu do tworzyw skrobi, stanowiącej „przynętę” dla bakterii, ale wyniki są niejednoznaczne.

Bakterie mogą być jednak w przyszłości pomocne. W żołądkach wielorybów grenlandzkich odkryto bakterie, które potrafią przerobić substancje ropopochodne na związki nietoksyczne. Jeszcze ciekawsze odkrycie czekało na naukowców w żołądkach… kóz i owiec. Żyją tam bowiem bakterie umiejące strawić trójnitrotoluen (TNT), czyli trotyl. Mogą być one wykorzystane do oczyszczania gleby wokół magazynów broni.

O problemie, jaki stanowią dla środowiska naturalnego nawet pozornie niegroźne śmieci, niech świadczy kilka przykładów: zwyczajny papieros z filtrem rozkłada się dopiero po dwóch latach, guma do żucia po pięciu latach, papier po roku, puszki po napojach po tysiącu lat, a butelki ze szkła – po czterech tysiącach lat!

Brak miejsca na składowanie odpadów wymusza budowę spalarni. Ale choć nierzadko umiejscawia się je w centrach miast (np. w Roskilde, w Danii), ich nieszkodliwość bywa kwestionowana. Wielu ekologów uważa, że spalanie śmieci to nic innego, jak przeniesienie ich z ziemi do atmosfery. Powstaje też inny problem – chociaż spalanie zmniejsza objętość odpadów o 90 proc., to popiół z pozostałych 10 proc. jest niezwykle toksyczny. A przecież musi być gdzieś składowany.

Oczywiście, odpady odpadom nierówne. Czym innym jest ziemia wywożona np. z terenu budowy, a czym innymi odpady z przemysłu chemicznego. Chemia umożliwia nam życie na obecnym poziomie, ale trzeba pamiętać, że większość spośród 80 tys. stosowanych obecnie środków chemicznych produkowana jest w procesie, podczas którego powstają wysoce szkodliwe odpady. Roczna produkcja organicznych związków chemicznych wzrosła z 1 mln ton w roku 1930 do 500 mln ton w roku 1990, a więc pięćsetkrotnie. W Stanach Zjednoczonych z przemysłu chemicznego pochodzi ponad dwie trzecie szkodliwych odpadów. Podobnie jest w innych krajach uprzemysłowionych.

Szczególnie złą sławę zyskało w USA składowisko odpadów chemicznych Love Canal, w pobliżu wodospadu Niagara. Jest to dawny kanał na rzece Niagara, wykopany na początku XX w., a później wykorzystany do składowania odpadów chemicznych i zasypany. W latach następnych zbudowano na tym terenie osiedle mieszkaniowe. Po pewnym czasie ukryte pod powierzchnią ziemi zagrożenie dało znać o sobie, kiedy na boisku szkoły podstawowej zaczęły przesiąkać spod ziemi chemikalia.

W krajach rozwiniętych najwięcej miejsca na wysypiskach zajmują odpady papierowe: głównie gazety i opakowania. Ich ilość może przekraczać 50 proc. objętości składowiska. Około 20 proc. zajmują odpady ogrodowe i organiczne, w tym żywność. 10 proc. – to tworzywa sztuczne.

Najgroźniejsze są z całą pewnością odpady z przemysłu jądrowego. Izotopy niektórych pierwiastków promieniotwórczych są tak trwałe, że oddziałują na otoczenie przez tysiące, a nawet miliony lat. Słyszy się często uspokajające opinie, że energetyka jądrowa jest bezpieczna dla ludzi i środowiska, gdyż nie emituje zanieczyszczeń, jak elektrownie węglowe. To prawda, problem tylko w tym, że pomija się milczeniem kwestię odpadów. A jest to sprawa kluczowa.

Najgorsza sytuacja panuje na terenie Rosji. Na przykład, od 1949 r. z fabryki bomb jądrowych w Czelabińsku spuszczano do pobliskiej rzeki i jeziora płynne odpady atomowe. Spowodowało to skażenie ogromnego obszaru wzdłuż rzeki Tieczy. Mieszkańców ewakuowano z dużym opóźnieniem. Niemal 30 tys. ludzi przez całe lata piło wodę i łowiło ryby w skażonej rzece. Obecnie Czelabińsk uważany jest za najbardziej napromieniowane miejsce na Ziemi.

W Żeleznogorsku nadal stosuje się starą metodę usuwania odpadów promieniotwórczych poprzez wtłaczanie ich rurociągami pod ziemię, na głębokość od 200 do 500 m. Między Murmańskiem a Nową Ziemią zatopiono w morzu ponad 17 tys. pojemników z odpadami atomowymi. Kwestią czasu jest tylko, kiedy zaczną rdzewieć.

Do składowania odpadów z przemysłu jądrowego wykorzystuje się też nieczynne kopalnie. Ale nie da się ukryć, że na razie ludzkość nie usuwa odpadów promieniotwórczych, a tylko je magazynuje. Jako wątpliwej wartości prezent dla przyszłych pokoleń.