Pisząc o obserwacjach UFO koncentrujemy się na ogół na Stanach Zjednoczonych, bowiem tam to zjawisko – nieważne, czy uznamy je za fizyczne, czy kulturowe – miało swój początek i tam też występowało w najpełniejszym wymiarze. Nie powinniśmy jednak przez to odnieść mylnego wrażenia, iż jest to zjawisko ściśle amerykańskie.

 

Ponadto, większość doniesień o obserwacji dziwnych obiektów bądź świateł na niebie pochodzi od osób – nazwijmy to – nie związanych bezpośrednio ze sferą pojawiania się UFO. Piloci samolotów nieczęsto raportują o takich spotkaniach; a już szczególnie rzadko czynią to piloci wojskowi. Warto więc wiedzieć, że również polscy piloci wojskowi przez całe lata widywali UFO (zwane u nas NOL-ami: Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi), tylko nie chcieli o tym meldować; a jeśli to robili, meldunki przepadały w sztabach. Zmarły w 2015 r. płk Ryszard Grundman, choć zastrzegał, że sam nigdy nie zaobserwował niczego, co można byłoby uznać za UFO, to jednak potwierdzał, że wielu jego kolegów, doświadczonych pilotów, opowiadało mu o swoich spotkaniach z czymś, czego nie potrafili zakwalifikować do żadnej ze znanych kategorii pojazdów powietrznych.

Płk Grundman był absolwentem Akademii Sztabu Generalnego WP, byłym dowódcą słynnego pułku myśliwskiego „Warszawa”, byłym szefem Służb Ruchu Lotniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju. Ta ostatnia funkcja oznaczała pieczę nad całą przestrzenią powietrzną i wgląd we wszystkie zjawiska w niej zachodzące.

Meldunki do szuflady

W latach 80. płk Grundman, pod wpływem coraz większej liczby doniesień od swoich kolegów i podwładnych o niewyjaśnionych spotkaniach w trakcie lotów, rozpoczął gromadzenie relacji. Do tamtej pory nikt w polskim lotnictwie tym się nie zajmował. Polscy piloci widywali UFO, ale rzadko o tym meldowali. A jeśli nawet, meldunki ginęły gdzieś w szufladach przełożonych.

Tak stało się, na przykład, w latach 50., gdy nad lotniskiem Modlin przeleciała kula świetlna z długim warkoczem ognia, co widziało wiele osób z personelu i obsługi naziemnej. Została też zarejestrowana przez stację radiolokacyjną. Po spisanych meldunkach słuch zaginął.

Spektakularny przypadek wydarzył się nad Bałtykiem, w strefie przybrzeżnej, w latach 80. Do przechwycenia nieznanego obiektu wysłani zostali piloci na Iskrach. Opisali oni swój cel jako obiekt w kształcie walca. Poprosili o zgodę na użycie broni i otrzymali ją. Nie zdołali jednak wystrzelić, gdyż UFO tak manewrował, by nie znaleźć się przed celownikami działek, po czym błyskawicznie się oddalił. Piloci określili jego postępowanie jako działanie inteligentne. Ze spotkania powstał meldunek, który wprawdzie także utknął w dowództwie, lecz spowodował założenie przez płk. Grundmana teczki „spraw niewyjaśnionych”.

Symptomatyczny jest wypadek z roku 1980. W czasie złej pogody siedmiu pilotów brało udział w ćwiczeniach z przechwytywania celu. Kierownik lotu słuchał przez radio ich głosów. Nagle zamilkli. Potem jeden z nich zameldował: „Mam kłopoty z silnikiem. Wracam na lotnisko”. Zawrócili też pozostali. Dopiero na ziemi opowiedzieli, co zaszło. Otóż, w pewnym momencie pojawił się obok eskadry UFO w kształcie spodka, wielkości trzech samolotów. Pulsował zmiennym światłem. Wykonywał gwałtowne manewry w odległości około 200-250 m. Zaczęły przerywać silniki samolotów. Jeden z pilotów zrobił kilka zdjęć z fotokaemu, czyli aparatu fotograficznego sprzężonego z działkiem. Żaden z pilotów nie zameldował jednak przez radio o spotkaniu z UFO.

Na wywołanym później filmie rzeczywiście zauważono jakiś obiekt, był on jednak zbyt oddalony, by go zidentyfikować. Obiekt zarejestrowała stacja radiolokacyjna. Zdjęcia wraz z raportem wysłano do dowództwa korpusu we Wrocławiu. Tam przepadły.

Na niebie i na ziemi

W teczce płk. Grundmana znalazły się też przypadki wykraczające poza doświadczenia pilotów.

W latach 60., w rejonie Białegostoku, zauważono wiszący nad ziemią tajemniczy obiekt w kształcie cygara. Oficer operacyjny z centralnego stanowiska dowodzenia zawiadomił najbliższą jednostkę milicji, skąd wyjechał patrol, który potwierdził obserwację. Następnie na miejsce udali się uzbrojeni żołnierze, którzy poprosili o pozwolenie na otwarcie ognia, jednak oficer odmówił. Obiekt oddalił się w kierunku wschodnim. Wykryły go wówczas białoruskie stacje radiolokacyjne.

Podobne wydarzenie miało miejsce w 1983 r., w rejonie Kobyłki pod Warszawą. Na centralne stanowisko dowodzenia zadzwonił oficer dyżurny WSW, meldując, iż mieszkańcy donieśli mu, że w lesie dzieje się coś dziwnego. Wysłany patrol stwierdził, iż nad leśną polaną unosi się obiekt w kształcie cygara o długości około 50 m, wiszący około 10 m nad ziemią i emitujący pulsujące światło. Obiekt po przybyciu żołnierzy odleciał.

Spotkania z niewiadomym

Niezwykle trudno określić w powietrzu odległość od celu i jego charakterystykę. Stąd ostrożność pilotów w relacjonowaniu swoich obserwacji. Niektóre meldunki przekazują jednak zaskoczenie i zdumienie wywołane zetknięciem się z niewytłumaczalnym zjawiskiem. Warto zacytować za płk. Grundmanem fragmenty meldunków złożonych przez jego kolegę, gen. Apoloniusza Czernowa, późniejszego wieloletniego dowódcę korpusu we Wrocławiu:

„Któregoś dnia skierowano mnie w rejon Jeleniej Góry, Zgorzelca i Świdnicy celem przechwycenia balonu zwiadowczego zza zachodniej granicy. Balonu nie przechwyciłem, gdyż zdążył się on przemieścić nad terytorium Czechosłowacji. Wracałem na wysokości 8000 m. Było południe, zachmurzenie małe. Gdy znalazłem się w rejonie Świdnicy, z lewej strony, na godzinie dziesiątej, dostrzegłem jakiś obiekt. Początkowo myślałem, że to kolejny balon. Zameldowałem o obiekcie na stanowisko dowodzenia, z którego otrzymałem zgodę na przechwycenie dostrzeżonego obiektu, pod warunkiem że wystarczy mi paliwa. Skierowałem mojego Lima-5 w stronę balonu. Określiłem, że jest on w odległości około 15 km. Gdy zbliżyłem się, zaskoczył mnie kształt domniemanego balonu i jego barwa. Obiekt przypominał kształtem cygaro ustawione pod kątem 45 stopni do poziomu, o barwie srebrzystopomarańczowej, pulsujące dziwnym światłem. Byłem zaskoczony i zdumiony tym widokiem. Poprosiłem o pozwolenie zestrzelenia. Przeładowałem działka i zbliżyłem się do obiektu. Stała się w tym momencie rzecz dziwna. Cel, zamiast się przybliżyć, zaczął uciekać w górę z prędkością wznoszenia kilkakrotnie większą niż możliwości mojego samolotu. Oddalał się w kierunku północnym. W tym czasie osiągnąłem wysokość 14.500 m, maksymalną dla mojego samolotu. Obiekt znajdował się o 2000 m wyżej i w odległości 12-15 km. Zmienił barwę na bardziej pomarańczowoczerwoną, po czym po kilkunastu sekundach zgasł i zniknął. Musiałem wracać. Po wylądowaniu dowiedziałem się, że wojskowe stacje radiolokacyjne obiektu nie zarejestrowały”.

Inny meldunek:

„1 października 1958 r. wykonywałem lot w składzie pary, na przechwycenie. Na wysokości 4000 m usłyszałem przez radio głos drugiego pilota: Uwaga, goni nas coś wielkiego. Była godzina 21. Obejrzałem się. Zobaczyłem jasny, świecący pomarańczowożółtym światłem obiekt wielkości Księżyca w pełni, lecący wprost na nas. Poderwaliśmy maszyny, a obiekt przeleciał z dużą prędkością pod nami. Zameldowałem o tym na stanowisko dowodzenia, z którego rozkazano nam rozpoznanie NOL-a. Skierowaliśmy samoloty w pościg za obiektem, lecz pomimo prędkości 960 km/godz. obiekt szybko się oddalił i po paru minutach zgasł. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś wyłączył światło. Wróciliśmy nad lotnisko. Kiedy schodziliśmy do lądowania, obiekt pojawił się znowu. Widziano go również z ziemi. Natomiast żadna ze stacji radiolokacyjnych obiektu nie zarejestrowała”.

Takich relacji można przytoczyć więcej, bowiem w ostatnich latach obawa przed narażeniem się na śmieszność zmalała i wielu byłych polskich pilotów wojskowych zdecydowało się na zrelacjonowanie swoich przygód z UFO.

Z czym do Obcych

W polskim regulaminie wojskowym nie istnieje zapis określający zachowanie się wobec nieznanych zjawisk. Kiedyś obowiązywała poufna instrukcja dotycząca przechwytywania celów, określająca jednym zdaniem, iż w przypadku spotkania NOL-a nie należy używać broni, nie ścigać, tylko obserwować i meldować na stanowisko dowodzenia. Była to jedyna regulacja w polskim lotnictwie związana z problemem UFO.

Los meldunków ginących w sztabowych archiwach nie dziwi w świetle faktu, iż jeden z byłych szefów sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego list od osoby informującej o kontakcie z tajemniczym obiektem trzymał w… domu!