Stary dowcip głosi, że jeśli po czterdziestce budzisz się rano i nic cię nie boli, to nie masz się z czego cieszyć – na pewno jesteś martwy. Ale ból nie jest wyłącznie przypadłością ludzi w średnim i podeszłym wieku. Towarzyszy nie tylko większości chorób, ale także drobnym wypadkom dnia codziennego. Może dopaść wszystkich. Zgodnie ze słynną lekarską diagnozą: boli, bo musi boleć. Czy rzeczywiście musi?

 

Z fizjologicznego punktu widzenia ból jest reakcją tkanki na uszkodzenie. Wynika z tego prosty wniosek, że jest niezbędny jako sygnał ostrzegający przed niebezpieczeństwem. Oczywiście, niebezpieczeństwo to może być bardzo różne: od infekcji wirusowej po uderzenie kuli. Ból jest więc jednym ze sposobów, w jaki organizm odbiera sygnały ze środowiska. Sygnały – dodajmy – niezwykle istotne dla przetrwania. Kiedy, na przykład, dotkniemy czegoś gorącego, odczuwamy ból i szybko cofamy rękę. Gdybyśmy niczego nie czuli – skończyłoby się na poważnych poparzeniach. A zatem musi boleć? Niestety, musi. Decydują o tym odpowiednie mechanizmy biochemiczne działające już na poziomie komórek. W podrażnionych tkankach powstają pewne substancje, prostaglandyny, z grupy tzw. neuroprzekaźników, które pobudzają zakończenia włókien nerwowych. Sygnały docierają do mózgu i tam zostają przekształcone w znane nam odczucie bólu. Chociaż bowiem boli nas ręka czy żołądek, tak naprawdę ból mieszka w mózgu.

Podczas międzynarodowego sympozjum „Pain 2000” (z ang. pain – ból, cierpienie) dr Catherine Bushnell z McGill University ogłosiła, że znalazła nawet konkretne obszary mózgu odpowiedzialne za odczuwanie bólu. Posłużyła się nowoczesną techniką obrazowania zmian zachodzących w funkcjonującym mózgu. Wykryła cztery takie obszary, dwa w korze czuciowej i dwa w układzie limbicznym. Nie to jednak jest najciekawsze. Otóż, okazało się, że o ile sygnały dotykowe docierają do kory czuciowej niemal bez zmian, o tyle sygnały bólu mogą być zmieniane przez układ limbiczny. Co to oznacza? Układ limbiczny odpowiada za emocje. A zatem nasze odczuwanie bólu może być różne w zależności od tego, jakie emocje mu towarzyszą.

Na odczuwanie bólu wpływa też… charakter. Badania dowiodły, że lepiej radzą sobie z opanowaniem bólu ekstrawertycy – ludzie aktywni, samodzielni, uzewnętrzniający swoje emocje. Osoby zamknięte w sobie mają niższy próg tolerancji bólu – są bardziej wrażliwe i trudniej im go zwalczyć. W najgorszej sytuacji znajdują się ludzie ogarnięci depresją i lękiem.

Ból zawsze towarzyszył człowiekowi i od zarania dziejów usiłowano znaleźć sposób jego uśmierzania. Już na glinianych tabliczkach z Sumeru, sprzed 5 tys. lat, zapisano sposoby łagodzenia bólu, m.in. przy wykorzystaniu kory wierzbowej, zawierającej – jak wiemy to dzisiaj – pochodne kwasu salicylowego (na jego bazie stworzono później aspirynę). W następnych wiekach najpopularniejszym środkiem znieczulającym były narkotyki, np. Homer opisał w Odysei opium, w Ameryce Południowej używano koki, na Wschodzie – konopi indyjskich i mandragory.

Warto sobie uświadomić, w jak odmiennych czasach dziś żyjemy. Jeszcze w pierwszej połowie XIX w. wszelkie operacje odbywały się bez znieczulenia. Były one tak bolesne, że współcześni uważali je za straszliwsze od tortur. Największą sławą cieszyli się chirurdzy, którzy operowali najszybciej – wówczas bowiem pacjent cierpiał najkrócej.

Choć znieczulające właściwości eteru etylowego odkryto już w XIII w., pierwszy zabieg na pacjencie znieczulonym eterem wykonał dopiero w roku 1846 William Morton. Od tego też czasu można mówić o stopniowym rozwoju anestezjologii.

Obecnie, tak jak różne są rodzaje bólu, tak istnieją rozmaite leki łagodzące jego objawy. Wszystkie działają jednak na podobnej zasadzie – powstrzymują wydzielanie prostaglandyn, które powstają w podrażnionych tkankach i pobudzają zakończenia nerwów.

Światowa Organizacja Zdrowia stosuje trzystopniowy podział intensywności bólu. Przy bólu słabym zalecane są takie środki, jak: paracetamol, kwas acetylosalicylowy, piroksykam, ibuprofen itp. W bólu średnim: łagodne opioidy, np. kodeina. Ból silny wymaga silnych opioidów, jak morfina.

Mnogość środków przeciwbólowych w aptekach jest pozorna. Działanie kilkudziesięciu dostępnych w sprzedaży leków na bazie paracetamolu (np. Apapu, Panadolu) niczym się w zasadzie nie różni. Ich mnożenie ma sens wyłącznie handlowy – producenci wypuszczają nowy lek, gdy uznają, że poprzedni już się klientom opatrzył. Biznes farmaceutyczny jest jednym z najważniejszych w dzisiejszym świecie i nic dziwnego – kupna książki można sobie odmówić, ale kiedy boli, trzeba zażyć tabletkę.

Coraz częściej jednak stosuje się w leczeniu bólu sposoby nie związane z farmakologią: akupunkturę, leczenie ciepłem (termoterapię), leczenie zimnem (krioterapię), laseroterapię itd.

Leki są jakimś rozwiązaniem, ale, na nasze nieszczęście, istnieje szczególnie uprzykrzony rodzaj bólu, do którego należy migrena, a który jest odporny na chemię – ból chroniczny. Zwalczanie go ma charakter doraźny – ot, bierzemy proszki i na jakiś czas ból mija. Po czym, niestety, wraca.

Znalezienie sposobu na usunięcie bólu chronicznego raz na zawsze byłoby ogromnym sukcesem medycyny i błogosławieństwem dla milionów ludzi. Obecnie jedyną możliwość stwarza chirurgia, a polega to na przecięciu włókien nerwowych przewodzących ból. Problem w tym, że jest to metoda niezwykle toporna – oprócz komórek rzeczywiście odpowiedzialnych za przekazywanie sygnałów bólowych niszczy się również komórki „niewinne”, znajdujące się w tym samym nerwie, a potrzebne do przenoszenia innych bodźców. Idealnym rozwiązaniem byłoby precyzyjne wyłączenie tylko tych włókien, które decydują o odczuwaniu bólu. Taki zabieg likwidowałby ból już do końca życia, gdyż komórki nerwowe w zasadzie nie ulegają regeneracji.

Pewna nadzieja pojawiła się przed kilkunastu laty. Naukowcom z amerykańskich ośrodków – University of Minnesota oraz Veterans Affairs Madical Center w Minneapolis – udało się dokonać w sposób nie chirurgiczny takiego selektywnego wyłączenia komórek nerwowych przewodzących ból. Użyto metody konia trojańskiego. Do cząsteczek substancji uczestniczącej w powstawaniu impulsów nerwowych (tzw. substancji P) dołączono neurotoksyny – związki niszczące komórki nerwowe. Preparat wstrzyknięto do rdzenia kręgowego szczurów cierpiących na przewlekły ból. Koń trojański zadziałał znakomicie – substancja P wprowadziła neurotoksyny do komórek nerwowych, które skazała tym samym na zniszczenie. Po zabiegu szczury przestały odczuwać przewlekły ból.

Czy stanowi to nadzieję dla ludzi cierpiących na migrenę i wiele innych uporczywych postaci bólu? Przyszłość pokaże. Wiadomo jednak już dzisiaj, że choć boli, to wcale nie musi boleć. To tylko kwestia czasu.