Niedowład służby zdrowia wydaje się być w Polsce stanem chronicznym. Reformy reformami, a kolejki w przychodniach jak były, tak są. Gdyby tak można było leczyć się samemu, najlepiej bez wychodzenia z domu? A może można? Ależ oczywiście – w Internecie.

No, nie przesadzajmy. Nie przeprowadzimy tam specjalistycznych badań, nie zdiagnozujemy poważniejszych schorzeń ani nie usuniemy wyrostka. Bezpośredniego kontaktu z lekarzem nic nie zastąpi jeszcze długo, a może nawet wcale. Tym niemniej Internet, jako dostępny teoretycznie wszędzie, może doskonale spełniać rolę informacyjną, może usprawniać pewne czynności związane z rejestrowaniem się do lekarza, może wreszcie posłużyć do kontaktu z lekarzem.

Najprostszą formą wykorzystania Internetu w usługach medyczno-lekarskich jest oczywiście wykorzystanie jego niezwykłego potencjału informacyjnego. Internet potrafi wprawdzie być narowisty, połączenia się rwą, a strony otwierają się irytująco powoli, w dodatku, co gorsza, sieć zaczyna coraz szybciej przypominać wieżę Babel, ale za to – jakie zasoby mamy do dyspozycji! Ile książek, ba, całych bibliotek trzeba byłoby przeczytać, aby dotrzeć do informacji, które możemy uzyskać kilkoma kliknięciami myszką?

W branży medycznej Internet spełnia trojaką rolę. Lekarzom sieć umożliwia szybki dostęp do najnowszych odkryć, badań i osiągnięć medycznych, co może stanowić nieocenioną pomoc w ich pracy. Firmy farmaceutyczne, dzięki Internetowi, mogą łatwiej dotrzeć ze swoją ofertą zarówno do lekarzy, jak i do pacjentów. Pacjenci wreszcie, bez studiowania fachowej literatury, mają dostęp do podstawowych informacji na temat konkretnych schorzeń oraz leków.

Największą popularnością serwisy medyczne cieszą się, rzecz jasna, w USA. Z portali medycznych korzystają setki tysięcy lekarzy i przedstawicieli innych zawodów związanych ze służbą zdrowia i opieką zdrowotną oraz miliony osób prywatnych.

Polska nie jest tak ogromnym rynkiem, jak USA, ale i tu jest o co walczyć. Potencjalnym pacjentem, a zatem potencjalnym użytkownikiem serwisów medycznych, jest każdy z 38 mln mieszkańców. A także ponad 100 tys. lekarzy, którzy mogą uzyskać dostęp do nowych informacji. Rozwój tego typu usług jest więc w Polsce nieunikniony, choć na razie barierą jest przede wszystkim wciąż nienajlepsze skomputeryzowanie polskich domów i ciągle niepowszechny dostęp do Internetu.

Większość z krajowych serwisów medycznych to na razie przedsięwzięcia niekomercyjne, głównie witryny rozmaitych stowarzyszeń lekarskich. Zarówno lekarze, jak i pacjenci mogą uzyskać tam porady i informacje o nowościach farmakologicznych i terapeutycznych. Przykładami takich serwisów są: poświęcony cukrzycy serwis Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego czy witryna Polskiego Towarzystwa Nadciśnienia Tętniczego. Funkcjonuje też kilka rozbudowanych portali, oferujących szeroką wiedzę z całej sfery medycyny.

Co można w nich znaleźć? Można, na przykład, na podstawie znanych nam objawów, spróbować wyszukać, jakiej chorobie one odpowiadają. Należy jednak być ostrożnym, bowiem rezultaty – jeśli nie jesteśmy lekarzami i nie potrafimy dokładnie tych objawów określić – mogą być bardzo mylące. Można w serwisach znaleźć adresy do interesujących nas specjalistów. Znajdziemy tam też kalkulator żywieniowy, na którym możemy obliczyć spożycie kalorii. Możemy przejrzeć atlas anatomiczny oraz zapoznać się – jeśli jeszcze nie umiemy się nim posługiwać – z kalendarzykiem małżeńskim.

Niektóre witryny wykorzystują specjalne, interaktywne programy, dzięki którym można, na przykład, sprawdzić, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od nikotyny czy alkoholu. Można tez skontrolować swoją wagę, to znaczy określić, czy ważymy za mało, za dużo, czy w sam raz.

W polskim Internecie nie znajdziemy wirtualnej apteki, sprzedającej leki wydawane na receptę. Jedynie osoby niepełnosprawne mogą zamówić dostawę do domu takich leków. Można tylko zaopatrzyć się w parafarmaceutyki, witaminy, zioła, odżywki i kosmetyki – a więc środki, których zakup nie wymaga recepty.

Każdy, kto korzysta z Internetu wie, że choć informacji w nim bez liku, trzeba je traktować z dużą ostrożnością. Swój serwis może założyć kto chce, i chociaż na tym polega urok sieci, w wielu przypadkach mamy do czynienia z informacjami co najmniej wątpliwymi, jeśli nie błędnymi lub wręcz wyssanymi z palca. Strony WWW poświęcone medycynie powinny być, z racji powagi problemu, całkowicie wiarygodne, a zawarte na nich dane – rzetelne i prawdziwe. Genewska fundacja Health on the Net, zajmująca się monitorowaniem medycznej informacji w sieci, ustaliła szereg zasad, jakimi powinny się kierować serwisy medyczne.

Podstawowa zasada głosi, że porady medyczne i zdrowotne w serwisie powinny być przygotowywane przez osoby z odpowiednim wykształceniem, uprawnieniami i kwalifikacjami medycznymi. Dalej – teksty muszą być podpisane i datowane. Informacje powinny być poparte badaniami naukowymi. Strony sponsorowane przez firmy farmaceutyczne muszą być wyraźnie oznaczone. I wreszcie, osoba korzystająca z serwisu powinna mieć świadomość, że informacje w nim zawarte nie mogą zastąpić bezpośredniego kontaktu z lekarzem, a są jedynie jego uzupełnieniem.

Stosowanie się serwisów medycznych do tych reguł dałoby internautom jaką taką pewność, że informacje są rzetelne. Jest tylko jeden problem – typowy zresztą dla całego Internetu – kto ma to kontrolować?

W niektórych krajach lekarze zakładają własne strony WWW, na których nie tylko diagnozują przypadki, ale nawet je leczą. Jednym z prekursorów tej praktyki był lekarz z Wielkiej Brytanii, dr Julian Eden. „Pacjenci” opisywali objawy swojej choroby w przesyłanych mu e-mailach, a dr Eden stwierdzał, jaka to choroba i wypisywał recepty. Lekarze brytyjscy ostro protestowali przeciwko takim praktykom. I rzeczywiście – kto podejmie się rozwiązać za pośrednictwem Internetu następującą zagadkę: na jaką chorobę cierpi ktoś, kto napisał, że ma kaszel: na gruźlicę, na raka płuc czy na zwykłe przeziębienie?

Ostatnio, w dobie pandemii koronawirusa, rozpowszechniły się tzw. teleporady lekarskie. Przypominają one nieco poczynania dr. Edena i generują podobne wątpliwości. Należy do nich zatem podchodzić z dużą ostrożnością. Warto więc powtórzyć zastrzeżenie, które zresztą lojalnie przypominają internetowe serwisy medyczne – nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z lekarzem.