W polskich lasach i wodach coraz więcej jest egzotycznych zwierząt, które uciekły z hodowli lub zostały wypuszczone.
Zwierzęta futerkowe, uwalniane już w latach 90. XX w., dziś wypierają ze środowiska swoich polskich krewnych. Niektóre z nich, jak szop pracz, specjalizują się w wyjadaniu jaj z ptasich gniazd. Amerykański żółw czerwonolicy wypiera naszego żółwia błotnego. O dominację w naturze walczą też rośliny. Na przykład czeremcha amerykańska, którą kiedyś sadzono w lasach, wymknęła się spod kontroli i dziś zagłusza rodzime dęby. Natomiast w Zatoce Gdańskiej panoszy się żarłoczna ryba azjatycka, babka, która przywędrowała na Bałtyk w wodach balastowych statków. Babka naraża nasze ryby na śmierć głodową, bo wyjada im naturalny pokarm.
Polska nie jest wyjątkiem. Na całym świecie gatunki inwazyjne stanowią narastający problem i to nie od dziś. Prawdziwym poligonem dla wprowadzania nowych gatunków była ongiś Nowa Zelandia. Miejscowe fauna i flora były tam niezwykle ubogie przed przybyciem człowieka. Jedynymi ssakami były nietoperze. Pierwsze obce gatunki trafiły na wyspy wraz z przybyciem Maorysów w XIV w. Były to pies i szczur wędrowny. Kolejne przywieźli europejscy odkrywcy. Już kapitan James Cook sprowadził kapustę, buraki, ziemniaki, kozy, owce i świnie, z myślą, aby służyły za żywność dla załóg zatrzymujących się tu statków. W późniejszym okresie państwo nowozelandzkie wręcz zachęcało do importowania zwierząt i ptaków; wprowadzono nawet odpowiednie ustawodawstwo. Powstawały liczne tzw. towarzystwa aklimatyzacyjne. Dopiero na początku XX w. zaczęto zdawać sobie sprawę z konieczności ochrony miejscowych gatunków.
O skali problemu świadczy fakt, że do lat 50. ubiegłego wieku sprowadzono do Nowej Zelandii ponad 50 gatunków ssaków i 125 gatunków ptaków. Udało się zaaklimatyzować 34 gatunki ssaków i 31 gatunków ptaków. Większość z nich zaaklimatyzowano jeszcze w XIX w. Wśród ssaków były na przykład: jeż europejski, łasica, królik, zając, daniel i łoś. Wśród ptaków: łabędź czarny, bażant, kuropatwa, skowronek, kruk czy wróbel.
Począwszy od lat 30. XIX w. zaczęto trzebić niektóre szczególnie licznie rozmnożone gatunki. Organizowano specjalne grupy myśliwych, które zabijały dziennie do kilkudziesięciu zwierząt. Przyznawano nagrody za tępienie zwierząt. Szacuje się, że sami tylko myśliwi opłacani przez państwo zabili w latach 1932-1954 ponad pół miliona jeleni. Do tego należy doliczyć rezultaty polowań osób prywatnych. W sumie mogło zginąć wówczas około 1,5 mln jeleni.
Za jedną z największych plag ludzkości należy uznać poczciwe króliki. Gatunek ten pochodzi znad Morza Śródziemnego, ale występuje już praktycznie na całym świecie. Jeszcze w starożytności rozprzestrzenił się na cały obszar śródziemnomorski. W średniowieczu dotarł do Europu środkowej i północnej. Do Australii przybył w 1787 r. i stopniowo opanował dwie trzecie kontynentu. Na Nowej Zelandii zamieszkał w latach 1864-1867. W 1910 r. rozpoczął podbój Chile. Wszędzie, gdzie dotarł, stał się plagą. Dziś należy – obok szczurów, myszy i ludzi – do najbardziej rozpowszechnionych ssaków na Ziemi.
Króliki niszczą nie tylko trawę, ale też młode drzewka i krzewy, ich przysmakiem jest bowiem kora.
Niektóre gatunki ryb, przenoszone w inne rejony, okazały się korzystne z punktu widzenia ekonomicznego i dla wyżywienia ludności. Inne jednak zachwiały równowagę ekologiczną. Za przykład może posłużyć karp. który rozmnożył się w Ameryce Północnej do tego stopnia, że omal nie skończyło się to katastrofą. Pierwsze egzemplarze sprowadzono do USA w 1876 r. i umieszczono w ośrodku hodowlanym, z którego narybek rozprowadzono po całym kraju. Doprowadziło to niemal do wyparcia miejscowych gatunków ryb.
Spośród ptaków wyjątkowo groźnym intruzem bywa szpak. Prawdziwy najazd tych ptaków przeżyła Ameryka Północna. Pierwsze sztuki wypuszczono w nowojorskim Central Parku, w roku 1890, a już po kilku latach rozprzestrzeniły się na całym północnym wschodzie USA. W roku 1959 pojawiły się w Kalifornii. Zadomowiły się również w Kanadzie, Meksyku i na Alasce.
Sceną podobnej ekspansji szpaków stała się Australia, gdzie wprowadzono je już w roku 1863. W podobnym czasie znalazły się na Nowej Zelandii. Do Afryki Południowej przybyły pod koniec XIX w.
Szpaki są z jednej strony ptakami pożytecznymi, polują bowiem na owady, z drugiej jednak żywią się też owocami, wyrządzając znaczne szkody w sadach. Ponadto wypierają miejscowe gatunki.
Szczególnie łatwo rozprzestrzeniają się po świecie owady. Mogą przetrwać zarówno w ładowniach samolotów, jak i statków, a także w przesyłkach, bagażu itp. Na przykład, w ciągu dziesięciu lat, w latach 1937-1947, amerykańskie służby celne odkryły rozmaite owady na pokładach ponad 28 tys. samolotów, jakie w tym czasie przyleciały do USA.
Najszerzej chyba znanym przypadkiem owadziej ekspansji jest historia stonki ziemniaczanej. Owad ten pochodzi z amerykańskiego Zachodu. W latach 50. XIX w., zagustowawszy w liściach ziemniaków, rozpoczął swój pochód w kierunku wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, gdzie dotarł w 1874 r. Stamtąd popłynął do Europy. Przyczółek zdobył w Niemczech, gdzie początkowo zahamowano jego postępy, jednak w 1920 r. przedostał się w okolice Bordeaux, a następnie opanował Francję i resztę Europy. Obroniła się tylko Wielka Brytania.
Do egzotycznych roślin jesteśmy już tak przyzwyczajeni, że nie postrzegamy ich w kategoriach zagrożenia ekologicznego. Niemniej niektóre gatunki mogą być pod tym względem równie groźne, jak zwierzęta. Dotyczy to zwłaszcza tych obszarów naszej planety, które do niedawna jeszcze były stosunkowo izolowane, takich jak Australia i Nowa Zelandia, gdzie większość roślin, jakie można znaleźć na polach i pastwiskach, pochodzi z Europy.
Pouczająca jest historia wprowadzenia opuncji do Australii. Jeden jedyny okaz przywieziono w 1839 r. do Nowej Południowej Walii. W niesłychanym tempie rozmnożył się on i rozprzestrzenił na cały kontynent. W latach 20. XX w. kaktus ten pokrywał 24 mln ha powierzchni Australii. Zbawienny dla australijskiej flory okazał się dopiero pomysł sprowadzenia z Ameryki Południowej motyla Cactoblastis cactorum. Jego gąsienice żerują na opuncji, a miejsca ich żerowania stają się podatne na infekcje bakteryjne i grzybicze. Osłabia to roślinę i w dłuższej perspektywie powoduje jej śmierć. Metoda okazała się skuteczna i opuncje zniknęły z australijskiego krajobrazu.
Ekspansja roślin odbywa się jednakże również w drugą stronę. Za przykład mogą posłużyć australijskie eukaliptusy. Pierwsze nasiona przywieziono do Paryża w 1804 r. W pół wieku później istniało już w południowej Europie i północnej Afryce szereg plantacji tych drzew. W międzyczasie eukaliptusy dotarły do Ameryki Południowej, Afryki Południowej, Indii i USA. Jako roślina uprawna mają wielką wartość ekonomiczną, są bowiem gatunkiem mało wymagającym, szybko rosnącym i dostarczającym dużej ilości drewna. Jednakże jako obca monokultura nie stanowią żadnej ostoi dla lokalnego życia biologicznego.
Spośród roślin ozdobnych niebywałą „karierę” zrobił hiacynt wodny, pochodzący z Ameryki Południowej. Sprowadzono go do USA dla ozdoby basenów. Już pod koniec XIX w. wydostał się „na wolność” i opanował całe południe Stanów Zjednoczonych. Stał się nawet problemem dla żeglugi na Missisipi.
W podobnym czasie hiacynt rozpoczął podbój Azji. Hodowany początkowo w ogrodzie botanicznym na Jawie, szybko opanował wyspę, a następnie przeniósł się na inne wyspy Indonezji, na Filipiny, do Australii i na niektóre wyspy Oceanii. Na kontynent azjatycki trafił w 1902 r., zawleczony do Hanoi. Stamtąd rozlał się na cały Półwysep Indochiński, Indie i Cejlon (obecną Sri Lankę).
Nie uchroniła się przed nim również Afryka. W latach 50. XX w. opanował dorzecze Konga, a następnie Afrykę Wschodnią oraz dorzecze Nilu.
Hiacynt wodny jest groźnym chwastem. Zarastając zbiorniki wodne, zagraża rybom, ponieważ blokuje dopływ tlenu. Wypiera rodzime gatunki roślin. Stanowi także doskonałe podłoże dla rozwoju moskitów, przenoszących wiele chorób tropikalnych.
Pewien postęp w „powstrzymywaniu” tej rośliny poczyniono dopiero w latach 50. XX w., kiedy zaczęto stosować przeciwko niej herbicydy. Są to jednakże niebezpieczne dla środowiska oraz człowieka substancje chemiczne, stąd metodę tę można porównać do przysłowiowego leczenia dżumy cholerą. Globalizacja to zjawisko o zasięgu znacznie szerszym, niż nam się na ogół wydaje. We współczesnym świecie trudno już o dziewicze i nie skażone ekosystemy. Wypada więc pogodzić się z faktami. Obcy są wśród nas. I tak już pozostanie.