Przemoc wobec zwierząt towarzyszy człowiekowi przez całe życie. Od na wpół świadomego dziecięcego targania psa za uszy, po wyniesione do rangi rytuału polowania dorosłych. Biblia nieopatrznie przyznała człowiekowi władzę nad wszystkim, co żyje. Jeszcze do niedawna nikt jej nie kwestionował.
O dziką zwierzynę dziś trudno, więc okrucieństwo dotyka przede wszystkim zwierząt udomowionych. W miastach jego ofiarą padają psy i koty, a na wsi również inwentarz gospodarski. Na jaw wychodzą tylko szczególnie bulwersujące przypadki. Można się zastanawiać, czy przedmiotowość w traktowaniu zwierząt nie wynika z faktu, iż rolnicy postrzegają je na wskroś pragmatycznie, w kategoriach „mienia ruchomego”. Czytamy o takich historiach, oglądamy w telewizji, bulwersują nas. Niewiele jednak osób – korzystających z udogodnień cywilizacji – zdaje sobie sprawę, że największym dręczycielem zwierząt jest w obecnych czasach… nauka.
Problem jest złożony, nie ma prostego wyboru: prowadzić eksperymenty na zwierzętach czy ich zaprzestać. Byłby to bowiem wybór między postępem naukowym w wielu dziedzinach a stagnacją. Liczba osiągnięć współczesnej cywilizacji, które zawdzięczamy doświadczalnym zwierzętom, jest ogromna. Są wśród nich takie, których wartość jest nieoceniona, jak techniki chirurgiczne czy leki, ale są i takie, które nie najlepiej o nas świadczą – jak szczególnie okrutne wykorzystywanie zwierząt do testowania nowych kosmetyków.
Już sam opis metod, jakimi się to przeprowadza, jest przerażający. Aby sprawdzić, czy nowy szampon nie będzie działał uczulająco, obcina się królikom powieki, tak by nie mogły mrugać, po czym wkrapia się im do oczu testowany preparat.
Fakt, że długość naszego życia wzrosła w ciągu wieku o jedną trzecią i że życie to stało się zdrowsze (przynajmniej w krajach Zachodu), zawdzięczamy męczeńskiej śmierci niezliczonej liczby zwierząt. To właśnie medycyna zaciągnęła u naszych „braci mniejszych” największy dług.
Trzeba powiedzieć otwarcie – bez eksperymentów na zwierzętach nie byłoby dzisiejszej sztuki lekarskiej. Postęp w tej dziedzinie wymagał, wymaga i zapewne długo jeszcze będzie wymagał używania zwierząt laboratoryjnych. To zło konieczne. Nawet przecież najzagorzalsi obrońcy praw zwierząt chcą zostać wyleczeni, kiedy zachorują. Od niedawna szuka się metod alternatywnych, pozwalających zmniejszyć liczbę zwierząt doświadczalnych. W niektórych eksperymentach, zamiast zwierzęcia, można użyć hodowli jego komórek lub tkanek. W innych wystarczą zwierzęta stojące niżej na drabinie ewolucyjnej od ssaków. Pytanie tylko, czy rzeczywiście cierpią one mniej? Próby te są chwalebne, ale warto pamiętać, iż nie wyeliminują one wszystkich badań na zwierzętach. Co więcej, są kilkukrotnie droższe od doświadczeń na całych zwierzętach, a to w większości przypadków przesądza sprawę.
Żywe modele
Istnieją dwa podstawowe rodzaje doświadczeń na zwierzętach. Pierwszy, to obserwacja ich zachowania w określonych sytuacjach – daje to wgląd w funkcjonowanie psychiki i mózgu, co następnie można w pewnym stopniu odnieść do wiedzy o człowieku. Doświadczenia drugiego typu mają na celu zbadanie fizjologii i funkcji organizmu, ale nie konkretnego zwierzęcia czy gatunku, lecz organizmu jako takiego. Ciało zwierzęcia jest w tym wypadku jakby modelem żywego organizmu.
Alternatywy dla takich żywych modeli nie ma. Nie potrafimy jeszcze zbudować symulatora, który chociażby w niewielkiej części stwarzałby namiastkę funkcji życiowych. Pewną nadzieję przynoszą modele komputerowe, ale i tu droga jest daleka. Póki co, pozostaje – nazywając rzecz po imieniu – krojenie zwierząt w celu sprawdzenia, jak dany preparat czy lek oddziałuje na organizm. Jak twierdzą badacze, w większości, ale nie we wszystkich przypadkach, zabieg dokonywany jest pod narkozą.
Dobrym przykładem na nieuchronność doświadczeń na zwierzętach są badania mózgu. To do dziś najmniej poznany, a zarazem najważniejszy ludzki organ. Bezpośrednio w człowieku badać go można tylko za pomocą technik nieinwazyjnych, jak np. EEG, lub podczas przeprowadzania niezbędnych operacji. O większości funkcji mózgu dowiedzieliśmy się dzięki badaniu osób, które z jakiejś przyczyny doznały uszkodzenia fragmentu mózgu. Są to jednak odkrycia dokonywane od przypadku do przypadku. Systematyczne badania są możliwe tylko na mózgach zwierząt. A że są one, niestety, niezbędne, świadczą chociażby rzesze chorych na chorobę Alzheimera, czekających na ratunek. Warto jednak, byśmy pamiętali, że wiele z tych eksperymentów trzeba prowadzić na zwierzętach żywych i że kończą się one najczęściej ich śmiercią.
Sztuczny świat
Zwierzęta używane w badaniach nie pochodzą „z ulicy”. Aby wyniki eksperymentu były wiarygodne, niezbędne jest przeprowadzenie go na populacji jak najbardziej podobnych do siebie osobników. Najłatwiej je uzyskać w wyniku hodowli tzw. wsobnej, czyli poprzez krzyżowanie ze sobą blisko spokrewnionych jednostek. Dzięki temu można uwzględnić w badaniach wpływ czynników genetycznych, a wszystkie osobniki mają mniej więcej zbliżone cechy.
To kolejny element, przeciwko któremu protestują obrońcy praw zwierząt. Takie zwierzęta żyją bowiem w sztucznym świecie, wyłącznie po to, by stać się obiektem doświadczeń i na koniec umrzeć, aby badacze mogli ocenić rezultaty. W niepokojący sposób przypomina to np. żywot kurczaków w „fabrykach drobiu”; inne jest tylko przeznaczenie kurcząt – nie dla zaspokojenia naukowej dociekliwości, lecz na żywność. Choć obrońcy zwierząt przeciwstawiają się i temu, w pewnym sensie takie wykorzystanie innych istot wydaje nam się bardziej naturalne, a więc moralnie usprawiedliwione. O szczegółach całego procesu pozyskiwania mięsa wolimy na co dzień nie myśleć.
To samo cierpienie
Doświadczenia na zwierzętach prowadzi się od wieków. Przez długi czas nie wzbudzały większych kontrowersji. Brytyjskie naukowe Towarzystwo Królewskie (Royal Society), założone w 1660 r., zachęcało wręcz do naukowego i medycznego wykorzystywania gatunków zwierząt znanych, a także nowo odkrywanych. Dopiero w połowie XIX w. pojawiły się pierwsze, nieśmiałe protesty. Dotyczyły one zrazu tylko wiwisekcji, aż do tej pory stosowanej dość powszechnie przy milczącej zgodzie społeczeństwa.
W wieku XX głosy nawołujące do zaprzestania doświadczeń na zwierzętach stały się donośniejsze. Niestety, wraz z rozwojem nauki i przemysłu wzrosła też liczba zwierząt poddawanych eksperymentom. W latach osiemdziesiątych XX w., jak szacowano, rocznie traciło życie w wyniku rozmaitych doświadczeń i badań kilkadziesiąt milionów zwierząt. Zdecydowana większość z nich, zdaniem ekspertów, niepotrzebnie, ponieważ albo zbędne były eksperymenty, które do niej doprowadziły, albo też w wielu eksperymentach śmierć zwierzęcia nie była konieczna. Przy czym, statystyka ta dotyczy tylko zwierząt zabitych. Nikt nie był i nadal nie jest w stanie ocenić skali cierpienia będącego udziałem zwierząt laboratoryjnych; nawet jeśli doświadczenia nie kończą się ich śmiercią. Większość badań jest bowiem prowadzona bez żadnego znieczulenia – czasami wynika to z konieczności, kiedy środek przeciwbólowy mógłby zakłócić wynik eksperymentu; w wielu przypadkach wszakże o tym się po prostu nie myśli, zwłaszcza jeśli chodzi o istoty nie wzbudzające powszechnej sympatii, np. szczury.
Ważnym aktem na drodze do objęcia zwierząt doświadczalnych coraz lepszą ochroną było ogłoszenie w roku 1978 Światowej Deklaracji Praw Zwierząt, pod egidą UNESCO. Jej sednem było uznanie przez człowieka prawa zwierząt do życia. Tylko tyle. I aż tyle.
Obowiązująca dziś w Polsce ustawa o ochronie zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych lub edukacyjnych z 2015 r. – zastępująca kilka wcześniejszych aktów prawnych z tym związanych, między innymi ustawę o ochronie zwierząt z 1997 r. i ustawę z 2005 r. o doświadczeniach na zwierzętach – uchwalona została celem implementacji do krajowego prawa dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady z 2010 r. w sprawie ochrony zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych. Jak każdy akt prawny dotyczący tak złożonej i kontrowersyjnej materii, ustawa ma i zwolenników, i przeciwników. Ci pierwsi zazwyczaj argumentują, że lepiej coś robić, nawet ułomnie, niż nie robić niczego; ci drudzy – chwaląc szereg rozwiązań, wskazują jednocześnie na braki, uważając możliwość ich wyeliminowania za realną, wymagającą tylko woli politycznej. Nie miejsce tu na wdawanie się w szczegóły, należy tylko wspomnieć, że zasadniczym celem ustawy jest, jeśli nie całkowite wyeliminowanie, to przynajmniej znaczne ograniczenie badań niepotrzebnych, również poprzez zastosowanie metod alternatywnych, a ponadto zminimalizowanie bólu i cierpienia zwierząt.
Normą w krajach cywilizowanych są obecnie tzw. komisje etyczne, funkcjonujące na szczeblu rządowym bądź przy instytucjach naukowych. Są to struktury kontrolujące sposób obchodzenia się ze zwierzętami laboratoryjnymi. W Polsce do roku 1998 działały one nieformalnie. Dopiero ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r. określiła ich prawny status. Uchwały Krajowej Komisji Etycznej ds. doświadczeń na zwierzętach dotyczą, na przykład, obowiązku podawania, we wniosku o zgodę na przeprowadzenie badań na zwierzętach, składu testowanej substancji czy kwestii stosowania jak najmniej bolesnych metod znakowania zwierząt laboratoryjnych.
Opinie o wykorzystywaniu zwierząt do badań naukowych w Polsce są jednak dla naukowców niezbyt pochlebne. Znaczna część zwierząt jest męczona i zabijana bez potrzeby. Dlaczego? Bo służą do doświadczeń, które nic nowego do nauki nie wnoszą, a nawet do takich, które były przeprowadzane już wcześniej i ich wyniki są dostępne w literaturze. Zamiast się na nich oprzeć niektórzy „naukowcy” wolą poświęcić żywe istoty dla uzasadnienia swoich „naukowych” badań.
Ponad 160 jednostek naukowych i doświadczalnych ma w Polsce uprawnienia do eksperymentowania na zwierzętach. Co roku wykorzystują do badań średnio ćwierć miliona zwierząt.
Nauka jako całość, a poszczególni badacze każdy z osobna, muszą w swoim sumieniu rozważyć główny problem związany z prowadzeniem eksperymentów na zwierzętach. Takie badania mają sens, gdy się uzna, iż zwierzę – mysz, szczur czy królik – jest na tyle podobne do człowieka, że wyniki doświadczeń można odnieść do ludzkiego organizmu. Jeśli nie, zabijanie niewinnych istot jest nie tylko odrażające, ale i niepotrzebne. Ale jest i druga strona medalu – gdy uznamy, że badania takie mają sens, bo zwierzęta są podobne do ludzi, musimy też zaakceptować fakt, iż cierpią one tak samo, jak cierpielibyśmy my.