Drzewa w mieście – choć może nie zawsze widać to na pierwszy rzut oka – mają się nie najlepiej. Zdecydowanie nie jest to ich naturalne środowisko. Dlaczego chorują? Czy powodem są zanieczyszczenia powietrza i gleby, czy też pasożytnicze owady? A jeśli szkodniki, to jak z nimi walczyć?

 

Liście miejskich drzew często brązowieją i zamierają na długo przed nadejściem jesieni; bez wyraźnego powodu. Brązowienie postępuje od brzegów liścia w kierunku żyłki głównej. Liście skręcają się i opadają. Przyczyny są prawdopodobnie złożone. Uważa się, że to niekorzystne zjawisko jest rezultatem nakładania się dwóch głównych czynników – wrażliwości drzew na sole stosowane do odśnieżania ulic oraz niewielkiej zmienności genetycznej. Drzewa po prostu nie są w stanie szybko przystosować się do trudnych warunków środowiska miejskiego. Większość problemów, z jakimi borykają się miejskie drzewa, jest jednak rezultatem działalności owadów. Drastycznym przykładem jest los kasztanowców, od trzech dekad atakowanych, jak Europa długa i szeroka, przez niepozornego motyla – szrotówka kasztanowcowiaczka, a właściwie przez jego larwy. Żerując na liściach kasztanowców, powodują one masowe przebarwienie i zamieranie liści, a nawet śmierć całych drzew.

Szrotówek pojawił się w 1985 r. w Macedonii. Stamtąd rozprzestrzenił się na niemal cały kontynent europejski. W Polsce po raz pierwszy zauważono go w 1998 r. w okolicach Wrocławia.

Motyle atakują kasztanowce pod koniec kwietnia. Składają jaja wzdłuż głównych żyłek liści. Larwy wgryzają się w blaszkę liścia, gdzie ulegają przepoczwarzeniu. Na jednym liściu może ich być nawet 200-300. W ciągu roku na świat przychodzą zwykle trzy pokolenia larw. Oznacza to, że jeden motyl może w sumie znieść ok. 6 tys. jaj. Drzewo, atakowane przez szrotówka w ciągu kilku kolejnych lat, ulega poważnemu osłabieniu.

Walka ze szkodnikiem jest trudna. Najlepsze rezultaty przynosi palenie lub kompostowanie opadłych liści, w których zimują larwy, dzięki czemu atak podejmowany przez motyle wiosną jest słabszy. Metodą kosztowną i – co gorsza – szkodliwą dla środowiska i ludzi są iniekcje drzew środkami owadobójczymi. Przeprowadza się je w ten sposób, że nawierca się pień i wprowadza do środka insektycyd. Niestety, jeden zastrzyk nie wystarczy. Należy przeprowadzić co najmniej kilkanaście wierceń i powtarzać całą procedurę co dwa lata. A to zwiększa ryzyko skażenia środowiska.

Nieco lepszym rozwiązaniem są opryski pestycydem Fenoxycarb, który zabija praktycznie wszystkie poczwarki szrotówka, a przy tym ma niską toksyczność w stosunku do ludzi, ptaków i owadów.

Ale szrotówek kasztanowcowiaczek to nie jedyny szkodnik niszczący miejskie drzewa. Dla dębów groźna jest kuprówka rudnica (Euproctis chrysorrhoea) – motyl zaliczany do rodziny brudnicowatych. Jego larwy uszkadzają liście. Nie leczone dęby usychają i zarażają kolejne drzewa.

Oba te szkodniki rozprzestrzeniają się w podobny sposób – ich larwy zimują w opadłych liściach i wiosną przystępują do żerowania na nowych liściach. Dlatego tak istotne jest jesienne grabienie i palenie zeschłych liści. Warto sobie uświadomić, że nie odbywa się to tylko ze względów estetycznych, lecz także w trosce o zdrowie drzew.

Z ekologicznego punktu widzenia najkorzystniejszym wyjściem byłoby znalezienie naturalnego wroga szrotówka. Nie jest to jednak takie proste. Co prawda, niektóre ptaki - zwłaszcza sikory - zjadają larwy tych motyli, lecz eliminują w ten sposób zaledwie od 2 do 4 proc. ich populacji. Niedawno udało się zidentyfikować innego naturalnego wroga kasztanowcowiaczka - jest to pewien gatunek os atakujących gąsienice. Ich skuteczność jest jednak niewiele wyższa - tylko ok. 5 proc.

Do innych miejskich szkodników należą mszyce świerkowe zielone, żerujące na iglakach zdobiących skwery i ogródki, a także gąsienice zimowych motyli z rodziny miernikowcowatych, preferujące drzewa liściaste.

Na szczęście, większość tych szkodników ma naturalnych wrogów, takich jak drapieżne i pasożytnicze owady, drapieżne pajęczaki, a także owadobójcze nicienie, pierwotniaki, grzyby, bakterie i wirusy.

Trzeba jednak pamiętać, że zieleń miejska jest dla owadów łakomym kąskiem. W mieście bowiem mamy do czynienia z wielką różnorodnością roślin. Tymczasem poza miastem jest na ogół inaczej – przeważają tam obszary rolniczych monokultur lub ubogie lasy złożone z produkcyjnych drzewostanów. Dlatego nie należy spodziewać się zwycięstwa w tej wojnie – miasto zawsze będzie Mekką dla owadów; również dla tych niepożądanych.