Zima nie stanowi już dla mieszkańca Północy przeszkody w spędzeniu urlopu na słonecznej plaży. Podróże spowszedniały, świat stał się mniejszy, a Południe kusi światłem i ciepłem po przystępnych cenach. Kto się temu oprze? Gdybyśmy chcieli – i mieli odpowiednie środki – moglibyśmy opalać się przez cały rok. Wciąż wiele osób pragnie wrócić z wczasów do domu z piękną opalenizną, uznając ją za symbol urody i zdrowia. Nic bardziej błędnego.

 

Co do urody, zdania mogą być podzielone, jako że w różnych epokach rozmaicie traktowano walor estetyczny opalenizny. Natomiast jeśli chodzi o zdrowie – sprawa jest jasna. Opalenizna to nic innego, jak zewnętrzny objaw zniszczeń, jakich wśród komórek skóry dokonują promienie ultrafioletowe. Co więcej, gdybyśmy zażywali kąpieli słonecznych wyłącznie dla zdrowia, czas spędzony na słońcu musiałby być tak krótki, że nawet nie zdołalibyśmy się opalić. A jednak się opalamy.

Związek między zmianami w skórze a działaniem słońca doczekał się medycznego ujęcia dopiero pod koniec XIX w. Jeszcze później przyszło zrozumienie roli, jaką odgrywa światło słoneczne w zapadalności na raka skóry. Proces naukowego poznania trwał w tym wypadku kilka dziesięcioleci i w gruncie rzeczy dopiero niedawno, bo w drugiej połowie XX w., udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że opalanie się może wywołać niekorzystne zmiany w skórze, włącznie z nowotworowymi, a co najmniej powodujące szybsze starzenie się skóry.

Moda na opalanie się jest dość świeżej, bo dwudziestowiecznej daty, lecz swoją miłością do słońca niewątpliwie nawiązuje do antyku. Pierwsze cywilizacje rodziły się w klimacie ciepłym, a ich głównym bądź jednym z najważniejszych bogów zazwyczaj było Słońce. Ciemna karnacja nikomu wówczas nie przynosiły ujmy.

Zmieniło się to w średniowieczu. Bladość stała się znakiem rozpoznawczym warstw uprzywilejowanych, podczas gdy opalenizna zdradzała pracujących na roli chłopów.

Moda na jasną cerę trwała aż po schyłek wieku XIX. Co ciekawe, sytuacja w pewnym sensie uległa odwróceniu i w wieku XX to opalone, a nie blade, ciało zaczęło odróżniać osoby zamożne, mogące sobie pozwolić na kąpiele słoneczne i wypoczynek na plaży, od klas zbyt biednych i zbyt zajętych troskami dnia codziennego, by podążać za tą modą.

Dopiero egalitaryzm drugiej połowy dwudziestego wieku niejako wyrównał szanse i dziś nie sposób na podstawie samego tylko stopnia opalenizny ocenić, czy mamy do czynienia z osobą zamożną, czy też nie.

Zarysowuje się wszakże pewna tendencja zdająca się wskazywać na kolejny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w modzie na opalanie się. Kult młodego wyglądu i obawa przed rakiem skóry skłaniają coraz większą liczbę ludzi do unikania nadmiernej ekspozycji na słońce. Dotyczy to głównie społeczeństw krajów wysoko rozwiniętych oraz wyższych kręgów społecznych w krajach uboższych. Tym samym, podobnie jak przed XX w., być może wkrótce świat znów się podzieli na bogate „blade twarze” i całą resztę.

Groźny procent widma

Zaledwie jedna setna spektrum światła słonecznego to promienie ultrafioletowe (UV) odpowiedzialne za powstawanie opalenizny. Około 40 proc. to światło widzialne, a reszta widma to promieniowanie podczerwone, a więc cieplne.

Wyróżniamy promieniowanie UVA, UVB i UVC. To ostatnie wykazuje najsilniejsze działanie mutagenne, lecz jest praktycznie w całości pochłaniane przez atmosferę, szczególnie przez warstwę ozonową. Promieniowanie o zakresach UVA i UVB dociera do powierzchni ziemi i choć jest nieco słabsze od UVC, to powoduje szereg zmian w komórkach skóry i odpowiada za powstawanie opalenizny.

Promieniowanie o dużej energii – a takie jest promieniowanie UV – silnie oddziałuje z materią. Fotony promieniowania UV wnikają w daną substancję i inicjują w niej szereg zmian, mogących doprowadzić do znacznego nieraz przekształcenia jej cech fizycznych i chemicznych. Dotyczy to również organizmów żywych. Na szczęście, większą część promieniowania ultrafioletowego Słońca pochłania ziemska atmosfera. Szczególnie ważna jest pod tym względem warstwa ozonowa, stąd nasilające się obawy o jej stan i strach przed powiększaniem się tzw. dziury ozonowej.

Nie cała kula ziemska jest jednakowo eksponowana na promieniowanie UV. Jego największe natężenie występuje między 30 st. szerokości geograficznej północnej a 30 st. szerokości geograficznej południowej. Istotne są również inne czynniki: pora roku, pora dnia oraz ukształtowanie terenu. Najbardziej zagrożone są obszary wysokogórskie latem, w godzinach popołudniowych. Ponadto, choć intensywność promieniowania UV kojarzy nam się ze słoneczną pogodą, należy pamiętać, że nie jesteśmy bezpieczni również w pochmurny, letni dzień. Chmury pochłaniają tylko część nadfioletowej części widma, a ponieważ na ogół w pochmurny dzień nie osłaniamy się niczym przed słońcem, możemy otrzymać dawkę UV większą, niż opalając się na plaży z użyciem kremu z odpowiednio mocnym filtrem. To jeszcze nie wszystko. Zima również nie pozwala nam zapomnieć o niebezpieczeństwie. Intensywność światła słonecznego jest wprawdzie znacznie mniejsza, ale promienie UV odbijają się od powierzchni pokrytych śniegiem i lodem, wzmacniając efekt swojego oddziaływania nawet kilkakrotnie, jak w przypadku narciarzy w wysokich górach.

Na ironię zakrawa fakt, że szkodliwe dla nas promieniowanie UV może zostać znacznie osłabione przez równie szkodliwe – choć w inny sposób – zanieczyszczenia powietrza. Z drugiej strony, nie warto dla ochrony przed promieniami ultrafioletowymi pompować do atmosfery węglowodorów, bo skutek będzie odwrotny ? zniszczymy warstwę ozonową, a wtedy nic już nas nie ochroni przed zabójczym promieniowaniem, włącznie z najbardziej niebezpiecznym UVC.

Skutki „zdrowej” opalenizny

Jaki jest mechanizm uszkadzania skóry, który z dużą dozą niefrasobliwości nazywamy opalaniem się?

Większość promieni słonecznych zostaje przez skórę odbita: światło widzialne, promieniowanie podczerwone (cieplne) i część nadfioletu. Reszta nadfioletu przenika do naskórka, gdzie częściowo rozprasza się i ulega wchłonięciu przez barwnik melaninę, a nawet dalej – w głębsze warstwy skóry. Ilość promieniowania, jaka dotrze do niżej położonych warstw skóry, jest uzależniona od grubości i stopnia zrogowacenia naskórka oraz od zawartości melaniny – im jej cząsteczek jest więcej, tym więcej zaabsorbują fotonów promieniowania ultrafioletowego.

Wystarczy pół godziny ekspozycji na słońce, by w skórze doszło do pierwszych uszkodzeń komórek. Wywołuje to reakcję układu odpornościowego organizmu – naczynia krwionośne w skórze rozszerzają się, aby umożliwić szybsze przybycie do obszaru urazu komórek odpornościowych. Zewnętrznym przejawem tego działania jest rumień – inaczej mówiąc, poparzenie słoneczne, które dobrze gdy kończy się tylko obłażącą skórą, ale często dochodzi do pojawienia się nieprzyjemnych objawów, takich jak bąble, swędzenie czy pieczenie.

Jednocześnie w skórze wzrasta ilość melaniny – barwnika absorbującego światło i rozpraszającego promienie UV. Melanina nadaje skórze brązowy odcień, który nazywamy opalenizną. Jest to w istocie zewnętrzny przejaw obrony organizmu przed szkodliwym promieniowaniem. Melanina radzi sobie z falami UV o wszystkich długościach. Niestety, nie jest stuprocentowo skuteczna.

Tak pożądana przez urlopowiczów „zdrowa” i „odmładzająca” opalenizna w rzeczywistości nie świadczy ani o jednym, ani o drugim. Słońce jest dla naszej skóry bezlitosne. Niszczy ją i postarza, wysusza, przyspiesza tworzenie się zmarszczek, powoduje brzydkie przebarwienia. Często wystawiana na działanie słońca skóra przechodzi szereg niekorzystnych zmian łatwo zauważalnych przy dokładniejszym badaniu, gdy porówna się ją ze skórą, która postarzała się w sposób naturalny, wynikający jedynie z wieku. Wnioski są niepokojące ? w przypadku osób rasy białej, spędzających dużo czasu na słońcu, skóra zaczyna starzeć się w przyspieszonym tempie już w wieku studenckim. Później jest jeszcze gorzej i w rezultacie człowiek w wieku – dajmy na to – lat sześćdziesięciu może mieć skórę osiemdziesięciolatka. A przecież nie o to nam chodzi, gdy zażywamy kąpieli słonecznych.

Wygląda więc na to, że dla chwilowego polepszenia (według współczesnych norm) naszego wyglądu, w dłuższej perspektywie sami się oszpecamy. Co gorsza jednak, nie chodzi tylko o przyszły dyskomfort estetyczny. Promienie UV mogą być groźne. Powodują uszkodzenia materiału genetycznego w komórkach skóry. Osłabiają układ odpornościowy, w wyniku czego nieprawidłowo ukształtowane bądź zmutowane komórki skóry nie są odpowiednio wydajnie usuwane, a to może prowadzić do rozwoju nowotworów. Mechanizm wpływu promieniowania ultrafioletowego na układ odpornościowy został zaobserwowany pod koniec lat 90. w doświadczeniach na myszach. Amerykański dermatolog Edward De Fabo odkrył, że promienie UVB powodują przekształcenie się zawartego w skórze kwasu urokainowego w formę aktywną immunologicznie. Ponieważ ludzki układ odpornościowy rozpoznaje skórę zmienioną pod wpływem promieni UV jako ciało obce, usiłuje zaatakować jej komórki. Zapobiega temu właśnie kwas urokainowy, lecz jednocześnie osłabia sam układ odpornościowy, a więc niejako „chroni” zrakowaciałe komórki.

Nowotwory skóry to już problem globalny, z uwagi na rozwój turystyki i łatwość przemieszczania się. Nawet mieszkaniec chłodnej Północy może nabawić się czerniaka, jeśli będzie spędzał wakacje w tropikach, leżąc kamieniem na plaży.

W wielu regionach świata nowotwory skóry stały się najpowszechniej występującymi chorobami nowotworowymi. Przy czym zdecydowana większość przypadków – na przykład w Stanach Zjednoczonych aż 90 proc. – jest skutkiem zbyt intensywnego opalania się. Są to przeważnie nowotwory łagodne, ale badania wykazały, że ludzie, którzy w dzieciństwie spędzali dużo czasu na słońcu, w wieku późniejszym znacznie częściej zapadali na czerniaka skóry, niż osoby stroniące od opalania się. Zachorowalność na czerniaka – najgroźniejszy z nowotworów skóry – ma tendencję wzrostową. Liczba przypadków rośnie sukcesywnie o kilka procent rocznie. Najczęściej chorują mieszkańcy Australii.

Rezygnacja z urlopu na słonecznej plaży to bolesne wyrzeczenie. Tym, którzy nie mogą się na nie zdobyć, pozostają kremy z filtrem i inne kosmetyki chroniące skórę przed słońcem. Mogą się też pojawić w przyszłości sposoby mniej konwencjonalne. Stwierdzono na przykład, że zagrożenie rakiem skóry maleje dzięki… stosowaniu odpowiedniej diety. Chodzi o dietę niskotłuszczową. Osoby, które spożywały dwukrotnie mniej tłuszczy, niż osoby jedzące tradycyjnie, znacznie rzadziej zapadały na nowotwory skóry; znacznie też mniej notowano u nich przypadków innych zmian w skórze spowodowanych ekspozycją na słońce.

Pytanie tylko, czy warto wyrzec się ulubionych potraw, by nie wyrzekać się słońca.