Widok opustoszałych w czasie pandemii Covid-19 ulic Rzymu mógł wydawać się szokujący, ale Wieczne Miasto przetrwało już wiele epidemii. Jedna z najgroźniejszych miała miejsce w starożytności i była znacznie bardziej zabójcza od obecnej.

Zaraza wybuchła około 165 r. w Anatolii (obecna Turcja), w mieście Hierapolis. Ofiary zmagały się z wysoką gorączką, dreszczami, rozstrojem żołądka i biegunką. Cierpiały także na owrzodzenie całego ciała, a podczas gojenia ran tworzyły się strupy, które po odpadnięciu pozostawiały oszpecające blizny.

Chorzy cierpieli przez dwa, a nawet trzy tygodnie, zanim choroba ostatecznie ustąpiła. Nazwaną ją Plagą Antoninów, od imienia dynastii panującej wówczas w imperium. Dziś nazywamy ją ospą prawdziwą. Szacuje się, że mogła zabić ponad 10 proc. populacji imperium liczącego około 75 mln mieszkańców.

Oczywiście, choroby zakaźne były częścią ówczesnego życia. Powszednie były malaria i choroby jelit. Ale ospa była inna. Ta pierwsza rzymska epidemia ospy zaczęła się od przerażającej plotki o rozprzestrzeniającej się ze wschodu strasznej chorobie. Później przyszło uderzenie na sam Rzym, największe miasto ówczesnej Europy. W straszliwie zatłoczonej metropolii umierało dziennie 2 tys. osób. Ale nie tylko w Rzymie. Ospa tak zdziesiątkowała legiony imperium, że jakiekolwiek działania ofensywne stały się niemożliwe. Struktury państwa nieomal się załamały, bowiem zaczęło brakować ludzi o odpowiednim statusie majątkowym do pełnienia rozmaitych urzędów w miastach prowincjonalnych. Rolnicy porzucali gospodarstwa, a małe miejscowości wyludniały się.

Epidemia powracała w kilku falach, niosąc strach i rozpacz. Świadectwem tych nastrojów są odnajdywane dziś przez archeologów na całym obszarze Imperium Rzymskiego amulety mające chronić przed zarazą.

Jednak państwo nie zawiodło. Energiczne działania podjęte przez cesarza Marka Aureliusza okazały się skuteczne na tyle, na ile było to możliwe. Ubytki w legionach uzupełniono niewolnikami i gladiatorami. Opuszczone osady starano się zaludnić – jak byśmy to dziś powiedzieli – imigrantami spoza granic imperium. Miasta przyjmowały do rad miejskich, z braku szacownych obywateli, nawet wyzwoleńców i ich synów. Imperium przetrwało, a wielu historyków uznaje okres panowania Marka Aureliusza za najszczęśliwszy w dziejach Rzymu. Nie wiadomo tylko, czy ówcześni Rzymianie podzieliliby ten punkt widzenia.