Wegetarianizm staje się coraz popularniejszy. Powody, dla których ludzie rezygnują z jedzenia mięsa, są różne: dbałość o zdrowie, o linię, niechęć do spożywania innych istot. Przed laty na murach przy wrocławskich sklepach mięsnych można było ujrzeć graffiti: „Twoje ciało grobem zwierząt”. Ta motywacja jest zrozumiała, opiera się jednak na pewnym milczącym założeniu – że rośliny, choć niewątpliwie żywe, nie zasługują, jako „organizmy niższe”, na względy. Czy aby na pewno?

 

Oczywiście – padnie odpowiedź – przecież rośliny, w przeciwieństwie do zwierząt, nic nie czują. Banalny przykład mimozy, która drży od najlżejszego dotknięcia, może być wyjątkiem, jakąś igraszką natury. Dlaczego jednak u jednych ludzi te same rośliny potrafią wspaniale się rozwijać, a u innych – podupadają i często więdną, bez jakiegoś wyraźnego powodu? Czyżby jednak coś odczuwały? Dotknięcie listka mimozy powoduje natychmiastową reakcję – listek zwija się i udaje martwy. Można to uznać za oznakę strachu. Wiele innych roślin reaguje na dotyk zupełnie inaczej. Amerykańscy botanicy stwierdzili, że sałata i seler lepiej znoszą rozsadzanie, kiedy się je delikatnie, systematycznie dotyka. Podobna pieszczota u innych roślin powoduje wyraźny wzrost grubości łodygi, a więc świadczy o doskonałym zdrowiu. Brytyjczycy z kolei odkryli, że dotykanie ułatwia roślinom przetrwanie złych warunków pogodowych – mrozów czy suszy. Jeszcze ciekawsze są wyniki doświadczeń niemieckich naukowców i ogrodników – wykazali oni, że pomidory dają aż o jedna piątą więcej owoców, kiedy otoczy się ich sadzonki troskliwością, w postaci np. dotykania i głaskania listków.

Wrażliwość na dotyk stwierdzono już u ponad tysiąca gatunków roślin, wliczając w to rośliny drapieżne, żywiące się owadami, takie jak rosiczka. Aby coś upolować trzeba najpierw to spostrzec. Przy czym, co ciekawe, rośliny te nie reagują na każdy dotyk – nie fatygują się np. z powodu kropli deszczu czy spadającego liścia. Muszą zatem w jakiś sposób rozpoznawać owady.

U człowieka i u zwierząt odbiór bodźców z otoczenia odbywa się za pomocą zmysłów: słuchu, wzroku itp. Czy możliwe, aby rośliny, u których nikt nigdy nie widział oczu czy uszu, mogły widzieć bądź słyszeć? A może posiadają jakieś inne jeszcze, nieznane nam zmysły?

Tę ostatnią hipotezę zdaje się potwierdzać wieloletnia obserwacja zwykłych ziemniaków, prowadzona przez Franka Browna z Northwestern University w Chicago. Badał on, w jakim tempie ziemniaki przyswajają tlen, i odkrył, że jest to uzależnione od ciśnienia atmosferycznego. Ziemniaki najwyraźniej wyczuwają te zmiany i reagują aż na dwie doby wcześniej niż nowoczesne barometry! Co na to meteopaci?

W 1980 r. niemiecki fizyk Max Delbrück obserwował wzrost maleńkiego grzybka ficomyces. Jego cechą charakterystyczną jest bardzo cienka, o średnicy 0,1 mm, ale za to wysoka na 10 cm łodyżka. Podczas wzrostu grzyba badacz umieścił na jego drodze szpilkę, nie dotykając go. Łodyżka – zupełnie jakby grzybek szpilkę zobaczył – odchyliła się i rosła sobie dalej, omijając przeszkodę.

Takie doświadczenia, przeprowadzane w zaciszu laboratoriów, mogą nas nie przekonywać. Ale spójrzmy choćby na zwykłe słoneczniki. W ciągu dnia ich kwiaty podążają za słońcem, tak aby przez cały czas czuć na sobie jego promienie. To jeszcze jesteśmy w stanie zaakceptować. Lecz co dzieje się po zachodzie słońca? Kwiaty słoneczników, już w zupełnej ciemności, obracają się na powrót w kierunku wschodu słońca, w oczekiwaniu na jego wzejście. Skąd wiedzą, gdzie jest wschód? W jaki sposób zapamiętują, gdzie wschodzi słońce?

Najwięcej dowodów posiadamy na wrażliwość roślin na bodźce akustyczne. Inaczej mówiąc, na muzykę. Pierwsze doświadczenia w tej dziedzinie przeprowadzono już w latach 60. Naukowcy hinduscy umieścili na plantacjach trzciny cukrowej, bawełny, palm kokosowych i winorośli megafony, nadające codziennie po kilkanaście minut muzyki hinduskiej. Wyniki były rewelacyjne – rośliny rosły szybciej, stały się odporniejsze na choroby, a plony znacznie się zwiększyły.

Od tego czasu podobnych badań przeprowadzono dziesiątki. Jednym z ciekawszych było zaaplikowanie dwóm grupom tych samych roślin dwóch rodzajów muzyki – poważnej (Debussy?ego, Bacha i Chopina) oraz młodzieżowej. Po trzech tygodniach eksperyment dobiegł końca, gdyż rośliny, narażone na słuchanie big beatu… nie przeżyły.

Okazuje się, że rośliny nie tylko potrafią odbierać informacje z otoczenia, ale również je sobie wzajemnie przekazują. W 1983 r. w renomowanym piśmie „Lancet” ukazało się doniesienie, że dwaj amerykańscy naukowcy wykryli, w jaki sposób drzewa, zaatakowane przez szkodniki, powiadamiają o tym inne drzewa. Badane olchy i wierzby wytwarzały nie tylko substancje ochronne, takie jak tanina i pochodne kwasu fenolowego, ale też etylen, który jako gaz rozprzestrzeniał się w promieniu kilkudziesięciu metrów od zaatakowanego drzewa. Ostrzeżeni w ten sposób sąsiedzi również zaczynali, niejako na zapas, produkować substancje ochronne.

Jak jednak wyjaśnić przypadek, który przytrafił się dwóm siostrom, Elżbiecie i Annie, mieszkającym w Anglii? Kiedy Elżbieta przeprowadziła się z Coventry do Londynu zabrała część kaktusów, które razem hodowały. Któregoś dnia rośliny w Londynie nagle zwiędły. Tego samego wieczoru zatelefonowała z Coventry Anna i powiedziała, że doniczki z jej kaktusami rozbiły się i rośliny zginęły. Roślinna telepatia?

No dobrze, załóżmy, że rośliny rzeczywiście coś czują – zgodzi się ktoś. Na pewno jednak nie potrafią  o d c z u w a ć. A jednak! Co najmniej od kilkuset lat wiadomo, że to nieprawda. Już średniowieczny arabski lekarz Albucasis zwrócił uwagę na to, że rośliny reagują różnie na różnych ludzi. Tak, jakby odbierały ich emocje i same odczuwały emocje.

Potwierdza to słynne, klasyczne już – choć okrutne – doświadczenie. Amerykański kryminolog Clive Backster podłączył do wykrywacza kłamstw dracenę. Nie opodal, nad naczyniem z wrzącą wodą umieszczono ruchomą deseczkę, która obracała się w losowo wybranym przez komputer momencie. Eksperymentator nie miał na to żadnego wpływu. Na deseczce kładziono żywe krewetki. Kiedy, w wybranej przez komputer chwili, deseczka obracała się – krewetka spadała do wrzątku i ginęła. Za każdym razem wykrywacz kłamstw notował gwałtowną reakcję rośliny.

Nie ulega zatem wątpliwości, że jakieś procesy – które bez wielkiej przesady możemy nazwać nerwowymi – w ciele roślin przebiegają. Tylko w jaki sposób? Wszystkie płyny poruszają się w roślinie z prędkością zaledwie kilkudziesięciu centymetrów na godzinę, co dość łatwo zmierzyć. Już jednak w latach 60. przekonano się, że nie jest to takie proste – woda rzeczywiście dociera do wyższych partii roślin powoli, ale już w kilka sekund po podlaniu zwiędłej rośliny jej najwyżej położone liście (zanim dotrze do nich woda) podejmują przerwaną na czas suszy fotosyntezę. W jaki sposób „dowiedziały się”, że woda jest już w drodze? Przypomnijmy, że woda jest do fotosyntezy niezbędna, a więc roślina niejako zapuszcza silnik wiedząc, że paliwo jest już w zbiorniku.

Jedynym możliwym do wyobrażenia szybkim nośnikiem bodźców w roślinach jest prąd elektryczny, przenikający zresztą także ciała zwierząt i ludzi. Istnienie bioprądów w roślinach udowodniono już ponad wszelką wątpliwość. Wykryto np. impulsy elektryczne przebiegające przez ciało zwyczajnego pomidora, będące oznaką szoku na uszkodzenie liścia.

Odbieranie i przekazywanie bodźców to jedno, ale zdolność do nauki to coś więcej. Australijscy badacze wykazali, że rośliny można warunkować, podobnie jak Iwan Pawłow warunkował psy – można wyrobić w nich określony odruch w odpowiedzi na konkretny bodziec. Doświadczenia przeprowadzali na sadzonkach groszku, które – trzymane w ciemnościach – raz dziennie wystawiano na godzinną ekspozycję na światło, któremu towarzyszył lekki podmuch powietrza. Kiedy następnie traktowano rośliny samym wietrzykiem, te rosły w jego kierunku, choć nie miało to sensu, bowiem nie było światła, ku któremu rośliny zwykle się zwracają. Groszek nauczył się więc w jakiś sposób, że oba bodźce występują razem, i „zachowywał się” zgodnie z tym „odruchem”. Mechanizm tego zjawiska nie został jeszcze poznany.

Innym ciekawym odkryciem z ostatnich lat jest potwierdzenie przypuszczeń, iż rośliny, tak jak zwierzęta, zapadają w sen. Naukowcy z Austrii przy użyciu techniki laserowej odkryli, że drzewa w nocy nieco „maleją”. Niewiele, bo raptem o 10 cm, ale regularnie co noc. Rankiem, kiedy wzejdzie słońce, ponownie „rosną” do swej „dziennej” wysokości. Dzieje się to za sprawą zmniejszania się ilości wody w komórkach po zapadnięciu zmroku i jej przybywania pod wpływem światła nowego dnia. Nie wiadomo natomiast, jaki mógłby być sens przystosowawczy tych zmian.

Coraz bardziej pomysłowe doświadczenia odkrywają coraz to nowe, ciekawsze cechy roślin. Dystans między nimi a zwierzętami z każdym rokiem maleje. Mimo to większość z nas nadal postrzega rośliny bardziej jako przedmioty niż istoty czujące, przeżywające i pamiętające.

Czy kiedykolwiek przyznamy rację amerykańskiemu biologowi Jackowi Schultzowi, który w 1989 r. stwierdził, że rośliny to jakby odmiana zwierząt, tyle że wolniejsza i nie potrafiąca uciekać?